Biografia Jacka Bąka - studium bezkarności / Recenzje Tetryków #2

Поділитися
Вставка
  • Опубліковано 7 чер 2024
  • Program realizowany we współpracy z PKO Bankiem Polskim. www.pkobp.pl/oficjalna-karta-ekstraklasy
    0:00 - BIOGRAFIA JACKA BĄKA: SAMOCHODZIKI, DZIEWCZYNY, SŁOŃCE. I TAJEMNICE STRYCHU W LUBLINIE
    0:59 - BUTY YOHI YAMAMOTO, PŁASZCZ Z GNIAZDKIEM I BAWEŁNIANA KOSZULKA ZA 400 EURO. "POWIECIE: PRÓŻNIAK Z TEGO BĄKA? OTÓŻ NIE"
    3:03 - KLASYCZNE CYTATY: PIŁKA NIE JEST SKOMPLIKOWANA. COŚ JAK SEKS
    5:16 - BIOGRAFIA JACKA BĄKA: FUTBOL TO NIE MECZE. TO SZYBKIE SAMOCHODY, DROGIE ZEGARKI I STRIPTIZERKI
    7:05 - JACEK BĄK? DOBRY PIŁKARZ. PRAWIE STO MECZÓW W KADRZE I 20 LAT GRY W PIŁKĘ
    CZĘŚĆ I. JACEK BĄK - MŁODE LATA. BAGNO POLSKIEJ PIŁKI I ZAMYKANIE LUDZI W APTEKACH
    12:44 - JACEK BĄK W SZKOLE: ZASZCZEPIANIE IDEI O BEZKARNOŚCI PIŁKARZA. KUBA OBURZONY
    13:55 - ZASMUCAJĄCY, WIERNIE ODMALOWANY OBRAZ POLSKIEJ PIŁKI LAT 90-TYCH
    16:03 - JACEK BĄK ZA CO SIĘ BRAŁ, TO WYCHODZIŁO. KOSZ? 40 PUNKTÓW. SZABER? NIKT NIE ZŁAPAŁ
    17:10 - JAK JACEK BĄK ZAMKNĄŁ LUDZI W APTECE
    19:20 - JACEK BĄK OPOWIADA ANEGDOTĘ, ŻE ZŁAPAŁ W SZKOLE KOLEŻANKĘ ZA PIERSI
    20:40 - "NIE PIJESZ TO KAPUJESZ". POLSKIE SZATNIE TAMTYCH LAT
    26:00 - "POMYŚLICIE: ODBIŁO GÓWNIARZOWI?". STUDIUM SODÓWKI I WYŚCIG NA WYMIANĘ SAMOCHODÓW Z WOJTALĄ
    29:20 - SAMOCHODY I BĄK. 60 AUT. POLICYJNA OBŁAWA. JEŻDŻENIE BEZ PRAWKA. WALNIĘCIE W PRZĘSŁO MOSTU
    CZĘŚĆ II. JACEK BĄK - ZACHÓD I KADRA. . JACEK BĄK NIE JEST BOGATY. JEST NAPRAWDĘ BOGATY
    36:50 - NAJWYRAŹNIEJ WSZYSCY PIŁKARZE LIGUE 1 KOCHAJĄ POLSKIE DZIEWCZYNY
    38:30 - WSZYSTKIE ZEGARKI JACKA BĄKA
    40:47 - JAK DZIEWCZYNY WŁAMUJĄ SIĘ DO SAMOCHODU JACKA BĄKA, BY GO POZNAĆ. "BYŁO MIŁO..."
    44:55 - NAJWIĘKSZY WIRASZKA NA OSIEDLU? DWA SZYBKIE CIOSY
    45:25 - !!JEST TROCHĘ PIŁKI!! JACEK BĄK ZAKŁADA WSZYSTKIM SIATKI W LYONIE PODCZAS PIERWSZEGO TRENINGU
    50:38 - "GDYBY CHODZIŁO O STO TYSIĘCY EURO, NAWET BYM SIĘ NIE UPOMNIAŁ"
    51:17 - LEGENDARNE WKUPNE BĄKA WE FRANCJI
    56:00 - KATAR? KILKANAŚCIE RAZY ZNALAZŁEM SIĘ W JEDENASTCE KOLEJKI. NAWET O TYM NIE WIEDZIAŁEM
    58:04 - "PIŁKARZYKU WAKACYJNY". CZYLI SPIĘCIE BĄKA Z PESZKĄ
    1:00:52 - JAK JACEK BĄK WSPOMINA MUNDIAL W KOREI? PRZEZ PRYZMAT WYZYWANIA DZIENNIKARZY Z OKNA I TEGO, JAK KAŁUŻNY SOBIE ŁEB W BASENIE ROZWALIŁ
    1:04:03 - JERZY ENGEL ZAJADA SIĘ KREWETKAMI BLACK TIGER
    1:08:01 - HAJTO SŁUSZNIE UPOMINA SIĘ O WITAMINY
    CZĘŚĆ III: JACEK BĄK - PODSUMOWANIE. W SUMIE NA SMUTNO
    1:10:15 W SUMIE, JAK SIĘ ZASTANOWIĆ, MNÓSTWO SMUTKU W TEJ KSIĄŻCE
    1:11:03 DZIWNE OPOWIEŚCI O BRACIE "ANDŻELO". ZNOWU NA SMUTNO RACZEJ, CHOĆ PRÓBUJE BYĆ WESOŁO
    1:14:12 TA BIOGRAFIA PRÓBUJE BYĆ RUBASZNA, ALE NASZYM ZDANIEM TO MASKA
    1:15:13 KONIEC KSIĄŻKI, OSTATNI AKAPIT, JAKO KWINTESENCJA
    1:16:09 "BĄK GWIAZDORZY? NIE. BĄK TO CIĄGLE TEN SAM NORMALNY FACET. LUBELAK"
  • Спорт

КОМЕНТАРІ • 225

  • @michalatkowski9029
    @michalatkowski9029 2 роки тому +436

    Zawsze mi się ta książka będzie kojarzyć z legendarnym quizem prowadzonym przez Leszka i kategorią - 'Chłopaki z Baraków vs Biografia Jacka Bąka

  • @blackowl6890
    @blackowl6890 2 роки тому +171

    Spędziłem 1,5 h na oglądaniu recenzji biografii Jacka Bąka. Pomyślicie: co za marnotrastwo czasu? Niee. Ja mam czas to sobie ogladam

    • @ukaszczarnecki6934
      @ukaszczarnecki6934 2 роки тому +17

      Pomyślimy próżność ? Niee, masz dużo czasu :D

    • @andrzej6939
      @andrzej6939 2 роки тому +1

      Otóż nie!

    • @joosiuuu
      @joosiuuu 2 роки тому +1

      Polecam oglądanie takich rzeczy na przyśpieszeniu 1.5. To oszczędza dużo czasu.

    • @chriscrown1511
      @chriscrown1511 2 роки тому +1

      @@joosiuuu tak ja większość daje na 1.5 albo 1.25 ale tetrykow chyba jako jedynych zawsze na 1 mimo że spokojny format ale tak dla mnie jakościowy że wolę normalnie z nim lecieć ;)

    • @Nagly_Atak_Chlopskiego_Rozumu
      @Nagly_Atak_Chlopskiego_Rozumu 2 роки тому +3

      @@chriscrown1511 ja tam wolę na x 0,5. Primo: więcej czasu z tetrykami
      Secundo: panowie brzmią, jakby przyjęli całą baterię stojącą za plecami redaktora Milewskiego.

  • @adamkaniecki9931
    @adamkaniecki9931 2 роки тому +190

    Za tydzień może być nawet książka kucharska, wszystko jedno- chcemy Was słuchać

    • @damianmaysz3420
      @damianmaysz3420 2 роки тому +15

      Łączona recenzja książek kucharskich sióstr Anieli i Anastazji

    • @figofucko6051
      @figofucko6051 2 роки тому +1

      Dla mnie to moga czytac spis wartosci odzywczych płatków do mleka i tak bede was słuchać!

    • @damianmaysz3420
      @damianmaysz3420 2 роки тому +2

      @Ziomisław Paliblant przynajmniej 137 osób, które polubiły komentarz na górze raczej chce.

  • @oskarbak4585
    @oskarbak4585 2 роки тому +102

    Jak byłem młody i byłem zaczepiany przez Gang Osiedlowych Watażków, to mówiłem że Jacek Bąk to mój wuja, a oni nagle byli dla mnie mili i się pytali czy im czegoś nie załatwię, a ja wtedy mówiłem - "nie" XD

  • @krzysztofbiernat6796
    @krzysztofbiernat6796 2 роки тому +64

    51:00 - 2% z 4,5mln € to 90k€… „gdyby to było 100k€ nawet bym się nie upomniał” 🙃😎

    • @rafcyl9900
      @rafcyl9900 2 роки тому +5

      Właśnie policzyłem i miałem już pisać ale mnie uprzedzileś

    • @kemtertainment
      @kemtertainment 2 роки тому +16

      "Tylko na koniec doszło do zgrzytu, gdy po transferze do Lens prezydent Aulas „zapomniał" mi wypłacić 2 procent z sumy transferu. Gdyby wyłożono za mnie 100 tysięcy euro, wstyd byłoby mi prosić się o drobne, ale Lens zapłaciło za mnie 4,5 miliona euro, więc nie sposób było pogardzić tymi dwoma procentami."

    • @krzysztofbiernat6796
      @krzysztofbiernat6796 2 роки тому +8

      @@kemtertainment - cytujesz książkę rozumiem, tak? Bo ja słowa z programu… i to nawet nie cytuje w sensie słowa po słowie tylko przytaczam sens… jeśli Ty napisales cytat z książki to mówimy o czymś innym i nie widzę punktu do sporu 😉 ale dziękuję za czujność. Pozdrawiam. PS: mój komentarz nie ma w sobie żadnego hejtu by była jasność 👍

    • @FredzioAndradina
      @FredzioAndradina 2 роки тому +7

      Macie rację Panowie.
      Prowadzący byli nieprecyzyjni i ja też zrozumiałem to tak, że powiedzieli, że Bąk by się nie upomniał o 100 tys. euro.

    • @krzysztofbiernat6796
      @krzysztofbiernat6796 2 роки тому

      @@FredzioAndradina dzięki. Pozdrawiam 👍

  • @jakubwysiecki2080
    @jakubwysiecki2080 2 роки тому +141

    Kanał Weszlo pokazuje że Kanał Sportowy stoi na Stanowskim. Programy na tym kanale biją na głowę te z KS nie tylko jeśli chodzi o merytoryke, ale przede wszystkim poziomem zabawiania widza. Tu nic nie jest sztuczne, tu nic nie jest udawane, tu nie ma modeli, prezenterów. Tu są ludzie którzy znają się na piłce lubią i potrafią o niej gadać. Czapki z głów

    • @jarosawkozio5755
      @jarosawkozio5755 2 роки тому +12

      Będzie jeszcze gorzej. Zatrudnienie M.Sawickiego świadczy o tym, że KS idzie w korpo - jeśli się pokapują, że weszlacki sposób na "zabawianie" widzów jest "tym czymś" możemy być pewni, że w kolejnych programach KS zaleją nas suchary wymyślane przez jakieś AI zakupione decyzją zarządu i M. Sawickiego... Tak będzie. Nie zmyślam.

    • @deflandre8286
      @deflandre8286 2 роки тому

      @@jarosawkozio5755 Każda firma, jeśli chce się rozwijać idzie w korpo. Nadzieja w tym, że Stanowskiemu korpo nie do końca przypasuje. Bo na resztę bym nie liczył. Dla Borka naturalne środowisko to komentatorka, Pol się ustawi jak wiatr zawieje, Smoku może i ponarzeka, ale znajdzie sobie inne zajęcie.

    • @zickoxgamesaxr3828
      @zickoxgamesaxr3828 2 роки тому +2

      W sumie nwm jaki plan mają na KS bo dla mnie te formaty które juz były na ich kanale to takie optimum i nwm co jeszcze chcą ulepszyć rozwinąć może własną tv założą

    • @jarosawkozio5755
      @jarosawkozio5755 2 роки тому +2

      @@zickoxgamesaxr3828 Borek mówił dla Superaka że odkąd się dogadali w sprawie KS (więc od początku istnienia kanału) dyskutują nad możliwościami technologicznymi i dlatego zatrudnili Sawickiego żeby im to ogarnął. Chodzi o to że robienie biznesu gdy jednym kliknięciem ktoś to może zwinąć jest zbyt ryzykowne. Pożyjemy, zobaczymy.

    • @jarosawkozio5755
      @jarosawkozio5755 2 роки тому +1

      @@deflandre8286 Korpo to naturalny etap rozwoju ale nie zgodzę się że jest pożądany przez właścicieli - to jest etap nieunikniony. Korporacje są powolne, zbiurokratyzowane, kosztowne. To nic dobrego. Istnieją bo nikt nie wymyślił niczego lepszego do ogarniania organizacji która jest już zbyt duża żeby kierować nią ręcznie.

  • @handiPL
    @handiPL 2 роки тому +21

    Przecież ten odcinek to jest złoto, 1,5 h słucha się tego z bekowy, na spotify był dostępny już w piątek, Leszek wygląda jak Jacek Bąk po karierze, Olki jak Jacek Bąk w trakcie kariery, pozdro 😄

  • @phelot8814
    @phelot8814 2 роки тому +12

    Grzegorz Król - "Przegrany".
    Polecam jakby ktoś szukał biografii utalentowanego piłkarza, który zmarnował sobie życie przez alkohol i hazard. G. Król napisał książkę ku przestrodze dla innych. W przeciwieństwie do Bąka, zrozumiał swoje błędy i uczciwie się do nich przyznał. To na plus. Szkoda że tak późno się zorientował, że niszczy sobie życie.

  • @Darkszczupak229
    @Darkszczupak229 2 роки тому +9

    Wasz duet jest bezapelacyjnie do samego końca nie do podrobienia panowie.

  • @marcinfige617
    @marcinfige617 2 роки тому +26

    Najlepszy odcinek na Tetrykach. Wincyj recenzji! :D

  • @wiktorsen55
    @wiktorsen55 2 роки тому +8

    Bardzo podobała mi się ta recenzja. Dużo śmiechu, ale i cenna refleksja oraz ciekawe przemyślenia na koniec.

  • @Kwiat0o
    @Kwiat0o 2 роки тому +19

    To jak ten Jacek utrzymywał koncentracje na boisku, jak wokół biegali inni faceci tak samo ubrani, jak on. Zgroza!

    • @kaqtus9956
      @kaqtus9956 2 роки тому +4

      No było kiepsko, potem okazalo się, że mają inne numery.
      Nie kojarzę, czy grali razem w reprezentacji z Arkadiuszem. ;)

  • @PanBianco
    @PanBianco 4 місяці тому

    Mamy 2024 rok a ja odsluchuje ten odcinek 4 raz i ciągle do niego wracam. Kłaniam się panowie. Świetnie się bawiłem

  • @mari-831
    @mari-831 2 роки тому +3

    Dużo rzeczy oglądam albo słucham w prędkości 1.25 lub 1.5, ale Tetrycy to kontent premium tylko w normalnej prędkości.

  • @porannarosa6207
    @porannarosa6207 2 роки тому +5

    Myślałem, że po kilku odcinkach znudzi mi się ten styl humoru itd. ale po raz kolejny oglądam ponad godzinny odcinek i ciągle mi mało. Napierdalajcie jak najdłużej!

  • @OjciecTadeusz07
    @OjciecTadeusz07 2 роки тому +1

    Bardzo dobrze się was słuchało, oby więcej takich recenzji.
    Gorzka refleksja na koniec, styl prowadzenia się Jacka Bąka pokazuje czemu polska piłka lat 90 znalazła się w dołku i dopiero gdy Bąkowe pokolenie zakończyło karierę mentalność polskich piłkarzy zaczęła się zmieniać.
    Biografia śp. "Wójta" może być ciekawa do śmieszno-gorzkiej dyskusji.

  • @chriscrown1511
    @chriscrown1511 2 роки тому +2

    Ulubiony format mistrzostwo świata jak dla mnie możecie mówić o czymkolwiek mega zabawny i klimatyczny niczego nie oglądam z taką uwaga od dluzego czasu pozdro chłopaki

  • @Aros126p
    @Aros126p 2 роки тому +6

    12:10
    Załapał się na Lewego Bąk xd
    Pamiętam jak mu wjechał bardzo ostro (może nawet sankami) przy kontrze w dogrywce "legendarnego" Lech - Austria Wiedeń

  • @hanawald1983
    @hanawald1983 2 роки тому +1

    Oglądam zawsze gdy mam kiepski humor Znam już prawie na pamięć a jednak ciągle wywołuje u mnie usmiech Czekam aż Tetrycy wrócą do recenzji

  • @gregb8675
    @gregb8675 2 роки тому +43

    "Czekam na mecz Lyonu z PSG."
    Dzisiaj o 20.45

  • @jacek3438
    @jacek3438 2 роки тому +3

    Zajebista porcja humoru i ironii - coś pięknego

  • @revolver.ocelota
    @revolver.ocelota 2 роки тому +23

    Nic dziwnego że bez problemu awansowaliśmy do Korei skoro w kadrze spotkali się Jacek Bąk i Jerzy Engel. A nazwę proponuję "Dwaj zgryźliwi tetrycy super extra plus biografie".

    • @T_sz__L_ski
      @T_sz__L_ski 2 роки тому +2

      Nazwa dla kolejnego nowego kanału z piłką na Polsacie

  • @michalminikowski6586
    @michalminikowski6586 2 роки тому +2

    Panowie jak ja was uwielbiam - idealne na kaca. Przydałby się ten przywilej niebytu dzisiaj nie powiem

  • @mariuszmusztarda
    @mariuszmusztarda 2 роки тому

    Cóż za przyjemność mieć Was za przewodników po tym szalonej biografii Jacka Bąka. Niepoprawne obyczajowo, karygodne... ale któż z nas nie chciałby choć raz być "królem życia"..

  • @obywatelnikt5769
    @obywatelnikt5769 2 роки тому +1

    Recenzje w wykonaniu tego duetu są mega a biografii sporo brawo👍

  • @izabeladurma5864
    @izabeladurma5864 2 роки тому +2

    Trochę offtopic, ale też będzie o książce ;) Chciałam serdecznie podziękować Panu Leszkowi za pośrednią rekomendację. Jakiś czas temu grzebałam sobie w koszu tanich książek w Biedrze i znalazłam tam "Znachora". Polecany był film, a jako że nie oglądałam, kupiłam i przeczytałam. Mega, polecam każdemu.

  • @Zmrokun
    @Zmrokun 2 роки тому

    Super! Jestem fanem serii. dziękuję Pozdrawiam Panów!

  • @marsatakuje5934
    @marsatakuje5934 2 роки тому +1

    Sztos 😀 więcej takich materiałów

  • @ScandalAgency
    @ScandalAgency 2 роки тому +15

    Seria ta zostanie na pokolenia ! A książki zapewne niezbyt ;)

  • @damianzarzycki
    @damianzarzycki 2 роки тому +18

    Panowie, to teraz weźcie na warsztat "Wójta" i przybliższcie światu fenomen śp. Janusza Wójcika.

    • @chriscrown1511
      @chriscrown1511 2 роки тому

      O tak jak najbardziej kiełbasy do góry i golimy frajerów !

    • @romanochminski1684
      @romanochminski1684 2 роки тому +1

      Po co kopać leżącego (dosłownie)? Przeczytałem oba arcydzieła naszego narodowego skarbu i muszę ze smutkiem przyznać, że większego gówna w ręku nie miałem. Czytając czułem fizyczny ból, ale mimo to dotrwałem do końca. Dzięki temu odkryłem gdzie znajduje się granica żenady.

  • @fffsiema6127
    @fffsiema6127 2 роки тому +1

    Najlepszy fragment? Najlepsze audio

  • @andrzejkmicic9123
    @andrzejkmicic9123 2 роки тому +1

    Podobało mnie się.

  • @kacperbara4362
    @kacperbara4362 2 роки тому +3

    Pan w Kapeluszu nie wygląda jak pajac tylko bardzo sympatycznie!

  • @pa9308
    @pa9308 2 роки тому

    Panowie, krótko. Poprostu dziękuję.

  • @ninasnoch4580
    @ninasnoch4580 2 роки тому

    Cuuuudowna recenzja. Lapka w gore nalezy sie jak psu buda!

  • @Trajple
    @Trajple 2 роки тому +13

    Najlepszy odcinek tetryków póki co :D

  • @darkpassenger6974
    @darkpassenger6974 2 роки тому +1

    Super Panowie następny ADAM LEDWON

  • @justynapawliczak9061
    @justynapawliczak9061 2 роки тому +8

    Te recenzje są nam potrzebne jak tlen!

    • @justynapawliczak9061
      @justynapawliczak9061 2 роки тому +1

      @@antonimaciarewiczjr.5912 Antoni, jak miło!!! Pozdro Przyjacielu😊

  • @kubacski8454
    @kubacski8454 2 роки тому +2

    Wspaniałe. Doceniam powściągliwość w ocenianiu i jednak troskę o Pana Jacka. Proszę o więcej recenzji lub może jakiś ranking?

  • @chemik3394
    @chemik3394 2 роки тому +2

    ... a ja myślę, że to jest extra, super, plus.

  • @Ciemnota
    @Ciemnota 2 роки тому

    Przedpremierowo było w radiu o 10:00 w piątek. Za darmo dostąpić takiego zaszczytu... Żyć, nie umierać!

  • @DarkAinaeL
    @DarkAinaeL 2 роки тому

    Recenzje Tetryków? TOP!

  • @rafa459
    @rafa459 2 роки тому +6

    Dlaczego na Spotify puściliście w piątek te biografie podpisaną jako odcinek piątkowy? Czyżby to było to wasze legendarne poczucie humoru? 😛

  • @arturmody7361
    @arturmody7361 2 роки тому +31

    100 tys. euro odpuściłby. Ale 2% z 4,5mln euro, to walczył, a to 90 tys. Euro xD

  • @marsatakuje5934
    @marsatakuje5934 2 роки тому +1

    Zróbcie wywiad w Lublinie z Jackiem Człeniem Bąkiem!!! Ciąg dalszy musi nastąpić!

  • @Myfavoritealbums666
    @Myfavoritealbums666 2 роки тому +3

    Chciałbym zobaczyć którąś z książek ś.p. Wójcika - to byłby sztos !

  • @patrykbielak9813
    @patrykbielak9813 2 роки тому +2

    Chłopaki jesteście top

  • @bartekgamer5542
    @bartekgamer5542 2 роки тому +1

    apropos majątku Jacka Bąka, kilka lat temu (około trzy) widywałem go w Lublinie jak jeździł w miarę nowym BMW x6, dosłownie kilka dni temu widziałem go pod galerią Olimp gdy wysiadał z dosyć starej Audicy (piszę tak, bo biorąc pod uwagę wielki majątek jakim obracał były kapitan reprezentacji, Audi było z około 2013 roku). Także podejrzewam, że dużo inwestycji Pan Jacek nie trafił, nie mniej darzę go wielkim szacunkiem oraz życzę powodzenia w życiu prywatnym, bo sam bym chciał chociaż raz przeżyć taką imprezę jak Pan Jacek we Francji.

  • @piotrrezydent7959
    @piotrrezydent7959 2 роки тому +1

    Panowie mogą recenzować nawet książkę telefoniczną (choć teraz chyba ich już nie ma). Ale tak na szybko takie tytuły jak Jacek Gmoch-Najlepszy trener na świecie, Tomasz Hajto-Autobiografia, Andrea Pirlo-Myślę więc gram, Zlatan Ibrahimovic-Ja Ibra i Grzegorz Król-Przegrany. To i tak propozycje na co najmniej pół roku.

  • @konusRTV
    @konusRTV 2 роки тому +1

    Myślę że to dobre miejsce żeby przytoczyć fragment artykułu:
    "Jacek Bąk odrzuca oskarżenia o zdradę, których według niego... nikt mu nie udowodni!
    - Grałem we Francji, w Austrii... Pokus nie brakowało. Mogłem być z francuską modelką lub austriacką aktorką. Mogłem znaleźć i lepszą w łóżku i bardziej atrakcyjną. Ale byłem głupi i kochałem Anię! (...) Ja byłem za granicą a ona balowała! Dostawałem różne sygnały... Zgłaszają się do mnie ludzie, którzy są gotowi zaświadczyć nawet w sądzie, że z nią spali! - odpiera zarzuty byłej żony zawodnik."

  • @radekkimak1568
    @radekkimak1568 2 роки тому +1

    Prawdziwa historia Jacka Bąka: Łysy palant zabiera marzenia dzieciakom
    - Tempo to jest w kiosku, łysy ch.... Co ty odpierdalasz? - nie zamierzałem bawić się w dyplomatę. Zauważyłem, że nim wyciągnął czerwoną kartkę jeszcze delikatnie się uśmiechnął - wspomina sędziego Jacek Bąk.
    W ostatniej kolejce nie mogliśmy stracić punktów w Łukowie. Wygrana nad Orlętami dawała nam awans do mistrzostw Polski juniorów. Świetne podsumowanie tych sześciu lat, jakie spędziliśmy ze sobą od 1982 roku, kiedy poznaliśmy się na treningu w Motorze. Na nasze potknięcie czekało Podlasie Biała Podlaska. Dziwne rzeczy zaczęły się dziać przed meczem. Do Łukowa przyjechały dwie trójki sędziowskie i nie bardzo było wiadomo, kto ma gwizdać. W końcu zdecydowano się na sędziów z... Białej Podlaskiej.
    Przewyższaliśmy miejscowych o klasę, ale zżerał nas stres. W końcówce pierwszej połowy jeden z kolegów został powalony w polu karnym. Sędzia nie mógł tego nie widzieć. Długo się wahał, spojrzeliśmy na niego wymownie. W końcu zagwizdał faul.
    Żaden z kolegów nawet nie próbował zbliżyć się do piłki, kiedy ustawiałem ją 11 metrów od bramki. Byłem pewny siebie. Wziąłem krótki rozbieg. Zmyliłem bramkarza, piłka wpadła przy słupku. Pędziłem w kierunku naszych kibiców, kiedy usłyszałem gwizdek w oddali. Zaniepokoiły mnie zdezorientowane wyrazy twarzy przeciwników. Co jest chłopaki? Straciliście gola, zdarza się, ale to nie koniec świata. Dlaczego robicie takie zdziwione miny? Spojrzałem za siebie i pewnie wyglądałem podobnie jak oni. Sędzia podyktował rzut wolny dla Orląt.
    - Nieprawidłowo wykonany karny - wyrecytował beznamiętnie, kiedy do niego doskoczyłem.
    - Jak to nieprawidłowo?
    - Strzelił pan na dwa tempa - odpowiedział szorstko.
    Coś tu śmierdzi. Po co w ogóle dyktował tego karnego, skoro teraz odwala taką szopkę? Otoczyliśmy go szczelnie, ale widać było, że zdania nie zmieni.
    - Tempo to jest w kiosku, łysy ch.... Co ty odpierdalasz? - nie zamierzałem bawić się w dyplomatę.
    Zauważyłem, że nim wyciągnął czerwoną kartkę jeszcze delikatnie się uśmiechnął. Zremisowaliśmy ten mecz. W powrotnej drodze płakali wszyscy. Prawdziwi faceci, za jakich wtedy chcieliśmy uchodzić, nie płaczą? A co, jeżeli oszuka ich jakiś łysy palant?*
    W Motorze zacząłem treningi u Macieja Famulskiego. Prowadził grupę dziewięciolatków, po rozmowie z moim ojcem zgodził się przyjąć dwa lata młodszego zapaleńca. Ćwiczyliśmy na boisku przy Kresowej. Warunki były specyficzne, każdy upadek na żwirze udającym trawę kończył się rozbitym kolanem. Nikomu z nas to nie przeszkadzało. Liczyło się, że co tydzień możemy zakładać koszulkę Motoru.
    Famulski wierzył, że zostanę piłkarzem. Kiedy dostałem pierwsze powołanie do juniorskiej reprezentacji Polski, poszedłem do niego na rozmowę. Wręczył mi kartkę, na której zapisał, jak mam zachowywać się na zgrupowaniu. „Na boisku nie ma kolegów, są poza nim" - zapamiętałem jedną ze wskazówek.
    W moim bloku mieszkał drugi trener Motoru Waldemar Wiater. Kiedyś zaczepił mnie przy windzie. „Wpadnij jutro na nasz trening" - jego słowa brzmiały jak żart.
    14-letni szczypiorek ma przyjść na trening drużyny z ekstraklasy?
    Motor prowadził wtedy Lesław Ćmikiewicz. Drużyna ćwiczyła akurat w starej hali wojskowej. Już w szatni zauważyłem kilka istotnych różnic. Wszyscy oprócz mnie mieli zarost, a łydki nowych kolegów wyglądały jak moje uda. Na treningu przez godzinę dotknąłem piłkę dwa razy, a jak tylko zbliżyłem się do jakiegoś zawodnika, to leciałem bezwładnie na ścianę. Czułem się, jak ktoś, kogo wrzucono do wirującego bębna i zapomniano wyjąć. Ale to była przydatna lekcja.
    Dwa lata później to inni zaczynali odbijać się ode mnie. Do dorosłej piłki przysposabiałem się w rezerwach Motoru. W lidze okręgowej grali faceci po trzydziestce, z brzuszkami. Wiecie, tacy niespełnieni piłkarze, co to żalą się kumplom przy piwie, jaką zrobiliby karierę, gdyby nie coś tam...
    Na boisku byłem zajadły. Ktoś mnie kopnął to zawsze oddałem. Ale nie po chamsku, jak tamci. Oni chcieli kopać, ale nie wiedzieli jak. Dla mnie nie stanowiło to tajemnicy. Lekko wystawiałem nogę, a jego tak zabolało, że leżał pięć minut na boisku. Udawałem niewiniątko przed sędzią, a tamten cedził przez zęby: „Zaj... cię gówniarzu". Wstawał i zaczynał polowanie. Żaden z myśliwych nigdy mnie nie dogonił. Cwaniactwo wyniosłem z podwórka. Przecież idąc na szaber trzeba było być przygotowanym na wszystko. Skubaliśmy z kumplami czereśnie na drzewie, gdy jeden z nas zauważył nowy cel w sadzie. - To co, teraz malinki - rzucił kolega i już byliśmy na dole.
    Nie zauważyliśmy właściciela, który pochylony zbierał owoce do koszyka. „Gnoje!" - ruszył w naszą stronę niezbyt przyjaźnie nastawiony. Znaliśmy tam każdy skrót, tu w lewo, dziurą w płocie i już nie ma nas. Nie było szans, żeby ktoś mnie złapał. Podobnie na boisku.
    W pierwszej drużynie zadebiutowałem w sparingu z Dynamem Brześć u trenera Janusza Gałka. Mecz mi wyszedł i nawet strzeliłem gola. Lokalna gazeta zatytułowała relację z tego meczu: „Kto to jest ta dwójka?". Dziennikarz wziął to z zasłyszanej rozmowy na trybunach. Jeden z kibiców pytał tak drugiego. Nie muszę dodawać, kto grał z numerem dwa.
    W drużynie była hierarchia. Choć przebijałem się już do podstawowego składu, pod prysznic mogłem wejść jako ostatni. Wciąż byłem najmłodszy. Kiedyś pojechaliśmy do Łodzi na Widzew. Do meczu zostało dwie godziny, któryś z chłopaków chciał zmienić kołki w butach i wysłał mnie po kombinerki do autokaru. W dresie i t-shircie wyszedłem poza stadion. Wracając natknąłem się już na porządkowego.
    - Tam jest kasa, kup se bilet - podpowiedział mi stojąc za zamkniętą bramą.
    - Ale ja gram w Motorze.
    - Synku, nie kręć. Każdy z was gra w Motorze - wskazał na grupę chłopaków w moim wieku, którzy kręcili się pod stadionem. Uratował mnie nasz kierownik, który zaniepokoił się moją nieobecnością i wyszedł z szatni.
    W ekstraklasie po raz pierwszy zagrałem tydzień po 17. urodzinach. W meczu z Zagłębiem Lubin pilnowałem Janusza Kudybę. To był cwaniaczek, próbował zastraszyć żółtodzioba. Jednak gola nie strzelił. To było dla mnie ważniejsze niż nasze zwycięstwo.
    Przez 2,5 roku mojej gry w ekstraklasie z Motorem zawsze walczyliśmy o utrzymanie. W przedostatniej kolejce sezonu 1991/92 przyjechała do nas Legia Warszawa, również broniąca się przed spadkiem. Biegałem jak wariat po boisku. Taki naiwny małolat, który chciał wygrać mecz. W domu, kiedy zeszła adrenalina, zacząłem kojarzyć fakty.
    - Wychodzimy, wychodzimy - przypominałem sobie instrukcje starszego kolegi.
    - Przecież k... dostaniemy piłkę za plecy i wyjadą sam na sam - mówiłem do siebie. Dobrze przewidziałem scenariusz tego meczu. Legia wygrała 3:0. Nam do utrzymania zabrakło punktu. Widocznie tak musiało być...
    Nie zamierzałem dłużej zostać w Motorze. Kilka dni po meczu z Legią pojechałem z bratem na negocjacje do Ludwika Sobolewskiego, prezesa Widzewa. Zostałem na korytarzu przed gabinetem, Andrzej wszedł do środka.
    - Kulawo to wyglądało. Coś dawali, nie wyjmowali, zastanawiali się. Powiedziałem Sobolewskiemu, że się zwijamy i jedziemy dalej - tłumaczył mi w drodze powrotnej, dlaczego nie będę grał w Widzewie.
    Jednak już nigdzie nie musieliśmy jeździć. To inni zaczęli zjeżdżać do Lublina. Któregoś wieczora moją uwagę zwrócił stojący przed naszym blokiem mercedes s klasy. Wszedłem do mieszkania i wpadłem na brata, który stał przyklejony do drzwi od salonu.
    - Siedzą tam z rodzicami od godziny.
    - Kto?
    - Przed chwilą wyjęli walizkę pełną kasy. W życiu tyle nie widziałem. Mówią, że przywieźli dwa miliardy.
    - Andrzej, kto?
    - Sokół Pniewy.
    Pieniędzmi byłem zachwycony, ich właścicielami mniej. Wiedziałem już o zainteresowaniu Lecha, dzwonili też z Legii. Ciągnęło mnie do wielkiego klubu, nie chciałem utknąć na prowincji. Na szczęście tata myślał podobnie. Walizka ku rozczarowaniu mojego brata wróciła do Pniew.
    * Po kilkunastu latach sędzia prowadzący mecz w Łukowie przyznał się naszemu trenerowi Zbigniewowi Bartnikowi, że ustawił tamto spotkanie. Przeprosił. Może sobie w d... wsadzić te przeprosiny. Nie wiem, za ile się sprzedał, butelkę wódki albo parę złotych, ale zabrał marzenia kilkunastu chłopakom.

  • @bfjey
    @bfjey 2 роки тому +2

    "Pomyślicie: odbiło gówniarzowi? Nie"
    "Próżniak Bąk? Otóż nie!"
    Widać inspirację Romanem Koseckim i legendarnym "Dlaczego nie?":D

  • @jacusjagielski2311
    @jacusjagielski2311 2 роки тому

    Najlepsi;)

  • @doridorime4711
    @doridorime4711 2 роки тому +18

    Leszek tak stoi i stoi za tym barem, kiedy coś polejesz? :)

  • @chriscrown1511
    @chriscrown1511 2 роки тому

    Tak jak już parę osób niżej , chętnie recenzji książki Wójcika bym posłuchał w waszym wykonaniu

  • @janszyc2364
    @janszyc2364 2 роки тому +2

    Jacek Bąk to jedyny człowiek, który wydał więcej niż zarobił. No może nie jedyny bo jest jeszcze Sasin... O kurde, Sasin to też Jacek. Jacki to fajne chłopaki, takie niezabiedne.

  • @fifi6814
    @fifi6814 2 роки тому +4

    Może recenzja "Kowal"? ;)

  • @czesiekzgliwic6679
    @czesiekzgliwic6679 2 роки тому

    Dzieki Leszkowi wiem czym inspirował się Boruc robiąc tatuaż na szyi

  • @tomadzmiskiewicz5380
    @tomadzmiskiewicz5380 2 роки тому

    Słuchać was to czysta przyjemność;)

  • @LukaszPudelko
    @LukaszPudelko 2 роки тому +4

    Dwie książki Janusza Wójcika, ze względu na ich rynsztokowo-baśniowy styl, aż się proszą o recenzję.

  • @radekkimak1568
    @radekkimak1568 2 роки тому +1

    Prawdziwa historia Jacka Bąka: Wot i ogórcy prijechali...
    Kto mógł w Poznaniu podniecać się transferem jakiegoś Jacka Bąka z Motoru Lublin, skoro do Lecha wracał Mirosław Okoński? Legenda klubu, gość, który lewą nogą mógł się golić, a jakby ktoś poprosił, to i jego by opędzlował.
    Na pierwszym treningu grałem na niego. Piłkę miał przy nodze, myk, i nawet nie wiedziałem, kiedy założył mi siatkę. „Młody, nie śpij" - usłyszałem od „Mundka". Dostać siatkę od niego to nie był wstyd. Nie tacy jak ja dostawali. W Lechu był traktowany na specjalnych prawach. Wychodził na trening, pokręcił trochę nami, trafił parę razy z wolnego w okienko i zajęcia zaliczone. A później prysznic, ładne ubranie, perfumki, do mercedesa i jazda na miasto. Słyszałem opowieści, że jak tańczył Okoński, to bawił się cały Poznań. Czy zdarzyło mi się kiedyś ruszyć z nim? Wolne żarty... Ruszyć to ja mogłem na bilard do restauracji „Dąbrówka", a nie z „Mundkiem". To był schyłek jego grania. Miał 34 lata, prawie dwa razy więcej ode mnie. Pewnie wiedział, że nie zrobił kariery na miarę swojego talentu. Fakt, błyszczał przez dw a sezony w Bundeslidze, pastwił się nad tamtejszymi obrońcami, ale facet z takim pokrętłem, techniką powinien strzelać gole dla Realu Madryt. Czy żałował, że nie strzela? Wątpię. Co przeżył, to jego.
    Mój początek w Lechu był... No właśnie, jaki? Nieszczególny. Szlag mnie trafiał, bo przez targi między Lechem a Motorem przeszły mi koło nosa trzy mecze w lidze. Motor w negocjacjach reprezentowało dziesięć osób, choć w klubie widziałem wcześniej może cztery z nich. Każdy chciał coś uszczknąć. Wyczuli promocję. Ostatnia okazja, żeby zarobić na Motorze. Krzyknęli: 5 miliardów złotych. Ryszard Górka, sponsor Lecha nie chciał się zgodzić. I słusznie, nie byłem tyle wart. W końcu zapytał tych z Lublina: „2 miliardy 800 tysięcy i ani złotówki więcej. Bierzecie?" - zapytał. Wzięli. Po odbiór forsy przyszli z torbami, reklamówkami i obłędem w oczach. W Lechu zadebiutowałem w meczu przeciwko Szombierkom Bytom. Trener Henryk Apostel wpuścił mnie na pół godziny. Słabo to wyglądało. Zamiast w obronie, grałem na prawej pomocy. - Synku, gdzie ty biegasz. Synku, ustaw się lepiej - ciągle słyszałem Kazka Moskala. „A gdzie mam biegać, skoro na boku pomocy gram pierwszy raz w życiu" - tylko pomyślałem, bo powiedzieć głośno tego się nie odważyłem. Cieszyło mnie, że w ogóle gram. Moje męki jako skrzydłowego skończyła kilka tygodni później kontuzja Pawła Wojtali. Zająłem jego miejsce w obronie i choć konkurencja była duża - Rzepka, Kryger, Bereszyński czy Łukasik - miejsca już nie oddałem.
    Lech był dla mnie jak zagraniczna drużyna. Blisko Niemiec, z gwiazdami, od których uczyłem się na każdym treningu. Lepiej trafić nie mogłem. Śmieszyła mnie jedynie ta poznańska gwara. Pyry, bejmy, wiara... Ale to i tak nic w porównaniu z tym, co słyszałem później na reprezentacji. Kiedy siadałem do stołu razem z Wandzikiem, Warzychą czy Szewczykiem i oni zaczęli nawijać po śląsku, czułem się jak na zagranicznej wycieczce. Nic nie rozumiałem. W Poznaniu trafiłem na starych wyjadaczy, ale fali nie było. Zaskoczenie było jedynie na początku, w szatni. Wyciągałem sprzęt z torby, kiedy ktoś szturchnął w ramię: „Kolego, nic tobie się nie pomyliło? Zmykaj na pięterko". Nie wiedziałem, że w Lechu są dwie szatnie. Na dole dla starszych, na piętrze rozbierali się młodzi. Nikt nie protestował, taki był zwyczaj. W swojej spotkałem Piskułę, Radomskiego, gdzieś przemknął Wichniarek. Poza szatniami ze starszymi różniły nas też zarobki, ale nie narzekałem. Po Motorze, gdzie dostawałem najmniejsze z możliwych stypendiów, czułem się, jakbym trafił szóstkę w totka. I to co miesiąc! A po wygranym meczu odbieraliśmy jeszcze premie w pokoju u kierownika zespołu. Wzywał nas po kolei i każdemu wręcza_ 322 wypchaną kopertę. Stać mnie było na porządny samochód. Z Wojtalą rywalizowaliśmy, kto częściej zmieni auto. W pierwszym roku gry w Lechu przesiadałem się jedenaście razy. Praktycznie co miesiąc podjeżdżałem na klubowy parking nowym wozem. Pomyślicie, odbiło gówniarzowi. Nie. Zamiast przepuszczać pieniądze w kasynie albo tracić na alkohol, wolałem wydać na samochód. Jeździłem alfą romeo, fordem sierra, oplem, mazdą i Bóg wie, czym jeszcze. Jak już trochę pograłem w Lechu to kupiłem porsche. Kiedyś pojechałem nim do Lublina. Raczej poleciałem, niż pojechałem, czułem się w nim jak w samolocie. 450 kilometrów złamałem w 4 godziny. Gdybym teraz tak leciał, ze strachu schudłbym ze 30 kilogramów. Ale wtedy? Który małolat przejmowałby si_ 1 takimi sprawami? Gaz do dechy i czułem, że żyję! Przychodziłem do drużyny mistrzów Polski, czekały nas mecze w pucharach. To był pierwszy sezon, w którym wprowadzono Ligę Mistrzów, awans do fazy grupowej gwarantował zespołom miliony dolarów. Po losowaniu drugiej rundy, w której trafiliśmy na IFK Goteborg, wybuchła euforia. Górka zacierał ręce, mamił bogactwem, jakie nas czeka po ograniu Szwedów. Za awans obiecał po 40 tysięcy dolarów na głowę. Ładna sumka. Za przejście Skonto Ryga w pierwszej rundzie zarobiliśmy po 1,5 tysiąca. A teraz? 40 tysięcy! Za taką kasę nikt z nas nie jeszcze nie grał. Podział łupów zaczęliśmy długo przed dwumeczem ze IFK. Kładłem się w nocy i śniły mi się te dolary. Kolega któregoś dnia wypalił w szatni:
    - Wiecie co zrobię z pieniędzmi za IFK?
    - Co?
    - Kupię sobie solarium do domu, nie będę już musiał nigdzie chodzić. W tym szaleństwie zapomnieliśmy o jednym - trzeba było jeszcze wyeliminować Szwedów. Do Göteborga razem z nami poleciał kucharz i fura polskiego jedzenia. Obawiano się powtórki sprzed dwóch lat. Wtedy Lech grał na wyjeździe z Olympique Marsylia. Po pierwszym meczu, niespodziewanie wygranym w Poznaniu 3:2, wzrosły szanse na wyeliminowanie bogatych Francuzów. Gospodarze nie zamierzali jednak bezczynnie patrzeć na to, czy jacyś prowincjusze ich wyeliminują. Dosypali chłopakom jakiś prochów do soku. Nasi stali się senni, po boisku biegali zamuleni, co Francuzi wykorzystywali z bezwzględnymi uśmiechami. Skończyło się na 6:1. Ci, którzy byli wtedy w Marsylii wspominali, że w trakcie meczu jeden z zawodników... zasnął na ławce. Wyobrażacie sobie? Jego koledzy zbierają łomot na boisku, a on obok śni o dupach.
    W Goteborgu zagraliśmy tak, żeby nie stracić gola. Nie udało się. Po klopsie Kazka Sidorczuka przegraliśmy 0:1. Nikt jednak nie rozpaczał.W Poznaniu mieliśmy łatwo odrobić straty. Mało kto zwracał uwagą na to, że jesteśmy bez formy. W lidze złapaliśmy zadyszkę, zremisowaliśmy dwa mecze. Niektórzy myśleli, że to zasłona dymna przed rewanżem. Trener IFK powiedział, że skoro na mecz przyjdzie 25 tysięcy kibiców, to życzy nam wygranej i przewiduje 2:1 dla Lecha. Dowcipniś. Na boisku obyło się już bez żartów. Wypunktowali nas 3:0. Bramkarz IFK, Thomas Ravelli opowiadał, że 90 minut nudził się i stał oparty o słupek. Niestety, tak było. W lidze zeszło z nas powietrze. Niby graliśmy dobrze, ale lepsi byli i ci z Legii, i z ŁKS. Przed ostatnia kolejką już tylko oni walczyli o mistrza. No i przesadzili w tym wyścigu. Tak, tak, przegięli ze strzelaniem. Jedni walnęli sześć bramek, drudzy siedem. Przekrętem śmierdziało na odległość. Tego zdania był też PZPN. Jego władze ukarały Legią i ŁKS odebraniem punktów, mistrzostwo przypadło trzeciej drużynie w tabeli. Czyli Lechowi. Nie było może u nas wielkiego wybuchu radości, w końcu tego tytułu nie wywalczyliśmy normalnie. Najbardziej cieszyła nas możliwość gry o Ligę Mistrzów, no i, co tu kryć, premie za mistrzostwo. Nasze interesy zabezpieczali Sidorczuk, którego nazywaliśmy „Księgowy" oraz Trzeciak. Lepszych przedstawicieli nie mogliśmy wybrać. Dbali o naszą każdą złotówkę, teraz też wybrali się do działaczy.
    - Kiedy dostaniemy pieniądze za tytuł?
    - zapytał Kazik na górze.
    - Przecież zajęliście trzecie miejsce.
    - Nie, zdobyliśmy tytuł. Gramy o Ligę Mistrzów.
    - To tam sobie odbijecie - taki był koniec rozmów.
    W eliminacjach trafiliśmy na Spartak Moskwa. Ten rywal nie powodował u nas drżenia łydek, dziękowaliśmy losowi za szansę na rehabilitację za wstydliwe porażki ze Szwedami. Tylko, że było jeszcze gorzej niż przed rokiem. Rosjanie zmietli nas z boiska już w pierwszym meczu. W Poznaniu przegraliśmy 1:5. Rację miał Wiktor Onopko, obrońca Spartaka. Kiedy zobaczył nas przed rewanżem wychodzących z autokaru powiedział do kolegi głośno, tak żebyśmy słyszeli: - Wot i ogórcy prijechali...

  • @mateuszsciuba4845
    @mateuszsciuba4845 2 роки тому +1

    Lublin pozdrawia w imieniu Jacka Bąka

  • @radekkimak1568
    @radekkimak1568 2 роки тому +2

    Prawdziwa historia Jacka Bąka: Teraz carpe diem!
    Poszedłem na trening Jacka juniora. Niby miał ochotę na granie, ale wiedziałem, że brakuje mu tej iskry. Syn też chyba nie bardzo wierzył, że może wskoczyć na wyższy poziom.
    A skoro nie, poradziłem mu, żeby nie zawracał sobie głowy. Nie chciałem, by Jacek Bąk obijał się lub był obijany na siódmoligowych pastwiskach. Granie w piłkę to przyjemność, ale dopiero na pewnym poziomie. Wtedy, kiedy widzisz naprzeciwko siebie piłkarzy, a nie lokalnych łamignatów, zaś prezesi ci płacą, a nie dają jałmużnę.
    Jacek postawił na hokej. Nie ma co ściemniać, zawsze miał, co chciał, a to nie służy wyrobieniu charakteru. Nie, wcale nie znaczy to, że on go nie ma. Uczy się w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Nowym Targu. Wyfrunął z domu, robi to, co lubi. Nie wtrącam się.
    Moje pierwsze kroki w piłce to szatnia pełna szczurów (wielkości pół ręki) przy ulicy Kresowej czy wylewana przed jesiennymi treningami deszczówka z butów. Jacek i większość jego kolegów ma sprzęt z górnej piłki i generalnie wszystko, czego sobie zażyczą. I to jest właśnie ta różnica. Inne pokolenie.
    Kiedyś Andrzej, mój starszy brat, zabrał Jacka juniora do swoich znajomych w Zakopanem, górali z krwi i kości. Przyszła pora kolacji i gospodyni podała jedzenie we wspólnej misie. Za widelce chwycili wszyscy oprócz mojego syna.
    - A ty czemu nie jesz? - zapytał go gospodarz.
    - Jak to? Tak ze wspólnej misy? A gdzie nóż? - zapytał zupełnie poważnie Jacek.
    Śmiałem się do łez, gdy starzy działacze Motoru Lublin liczyli niedawno, że z wojaży zjedzie Jacuś i da pół miliona euro na „swój" klub. Nawet chcieli mnie jakimś wiceprezesem zrobić, pewnie takim, żeby nie wtrącał się, gdy oni będą te euro dzielić między siebie. Wielkiego sentymentu do pierwszego klubu nie mam. Kilka razy porządnie mnie tam wyrolowano. Dziś Motor próbują ratować ludzie z władz Lublina. Im chętnie pomogę. Przynajmniej nie zaczynają rozmowy od pieniędzy... Widziałem, jak działają profesjonalne kluby i cząstkę tej wiedzy chciałbym spożytkować w Lublinie. Edith Piaf śpiewała: „non, je ne regrette rien". Że nie żałuje niczego, co spotkało ją w życiu. Może nie jestem przesadnie sentymentalny, ale podpisuję się pod tym. Jasne, każdy chciałby zdobywać mistrzostwo świata, ale nie oszukujmy się - w ostatnich 20 latach nie było nas stać na sukces i dalej nic się nie zmieniło. „Nie wygrywają, bo piją!" - słyszę. A kiedyś to nie pili? To, że teraz, raz czy drugi, wyszło na jaw, że kadrowicze pobalowali, mnie nie szokuje.
    Za półtora roku znowu zacznie się pompowanie. EURO w Polsce, walczymy o tytuł i tak dalej. Nie chcę nikogo odzierać ze złudzeń, bo zaraz odezwą się, że skoro Bąkowi i jego kolegom się nie udało, to teraz źle życzy następcom. Nie, po prostu twardo stąpam po ziemi.
    Jeśli ktoś powiedziałby mi, że nie wyjadę z polskiej ligi, pewnie rzuciłbym piłkę w diabły. Szkoda zdrowia. Piłka to przyjemność, ale jak grasz w Lyonie czy Katarze. Tam mecz to pretekst. W Al-Rayyan szejk przyjeżdżał na mecz pochwalić się nowym bentleyem. Poziom kompletnie go nie interesował. Teraz i z tym coś będą musieli zrobić, przecież organizują mundial w 2022 roku. Polskim kibicom radzę odkładać na ten wyjazd, każdy przywiezie walizkę pełną wrażeń. Katarczycy nie bajdurzą, obiecując najlepsze mistrzostwa w historii.
    Za parę lat zacznie się wielkie kuszenie młodych, piekielnie utalentowanych piłkarzy na całym świecie, by za górę pieniędzy grali dla Kataru. Z miejscowych zawodników to oni na pewno mocnej reprezentacji nie zbudują. Zresztą tak samo jak Polacy. Z tą różnicą, że my nie mamy petrodolarów, w związku z czym nasze pole poszukiwań jest zawężone. Jeśli więc ktoś pyta mnie, czy nie mam nic przeciwko Arboledzie w kadrze, odpowiadam, by brać go bez dwóch zdań. Perquis? To samo! Przeciwko grze Rogera w naszej reprezentacji też nie protestowałem. Nie ma co się ceregielić. Większość świata tak robi, więc nie ma co się unosić honorem. Trzeba zrobić wszystko, by na naszym EURO zminimalizować ryzyko obciachu. W trakcie dużych imprez stroniłem od komentowania, ale w czerwcu 2012 roku za łożę pewnie słuchawki i poopowiadam o grze naszych. W końcu nie po to zainwestowałem w radio.
    W piłce osiągnąłem, ile mogłem. Ani więcej, ani mniej. Dwa razy pojechałem na mistrzostwa świata, raz grałem w mistrzostwach Europy, spróbowałem występów w Lidze Mistrzów. 10 lat spędziłem w silnej Ligue 1. I życzę innym polskim piłkarzom, żeby tyle lat utrzymali się na Zachodzie. Mój bilans wychodzi na plus.
    Czy czegoś zabrakło? Chodzi mi po głowie Legia, naprawdę żałuję, że nie mogłem tam zagrać. A reprezentacja? Powiecie: jasne stary, mądrzysz się teraz, a mimo że byłeś tak blisko, nie dociągnąłeś do 100 meczów w kadrze. To tak, jakby sprinter biegnący na setkę zszedł z bieżni cztery metry przed metą.
    Słyszałem w PZPN zapewnienie, bardzo nieoficjalne, że gdybym chciał, to oni, w jakiś sposób pomogliby mi dograć te cztery brakujące mecze. W sparingach, spotkaniach mniej ważnych. Po dymisji Leo Beenhakkera dzwonił nawet Stefan Majewski i proponował powrót. Odmówiłem. Nie chciałem ściemniać, udawać, kombinować. Moja meta była na 96. metrze... Co by to zmieniło, że rozegrałbym 100 meczów w kadrze? Byłbym lepszym piłkarzem?
    A dziś, życie! Jeden woli pojechać z kolegami na grzyby, wypić flaszkę, pogładzić się po opasłym brzuchu i fantazjować, jak to groził Gianluce Pagliuce przed meczem w tunelu, chociaż spotkać go tam nie miał prawa. Mnie to nie kręci. Zamiast narzekań niespełnionego piłkarza wybieram zakupy w Zurychu, wypad do dobrej dyskoteki w Paryżu albo kawę ze znajomą w Barcelonie. Carpe diem! Powiodło mi się w życiu. Ale powiodło nie dlatego, że dostałem coś za darmo od losu. Sam sobie na to zapracowałem. Bąk gwiazdorzy? Nie, Bąk to ciągle ten sam normalny facet. Lubelak. Z Kalinowszczyzny.
    KONIEC
    ..

  • @damianmaysz3420
    @damianmaysz3420 2 роки тому +2

    Dla mnie moglibyście zrecenzować nawet Heroesów 3.

  • @piotrkielinski
    @piotrkielinski 2 роки тому +2

    Na komunię dostałem dwa zegarki. Jeden nosiłem na prawej, drugi na lewej ręce. Sąsiad poradził "Trzeci se załóż na szyję". Poskutkowało.
    Dzisiaj nie noszę żadnego.

  • @phelot8814
    @phelot8814 2 роки тому +16

    Cóż za nieodpowiedzialny i prosty człowiek z tego Jacka Bąka. Potwierdza stereotypy o piłkarzach, którym sodówa uderzyła do głowy.
    Dobrze Panowie, że piętnujecie takie postawy jak jeżdżenie po pijaku, uciekanie przed policja, jazdę bez dokumentów i nielegalne wyścigi z kumplami.

  • @ruchome_piaski
    @ruchome_piaski 2 роки тому

    Złoto!

  • @hamilkarbarkas800
    @hamilkarbarkas800 Рік тому

    18:00 jeśli to jest "ici" to to może być po francusku słowo " tutaj"

  • @radekkimak1568
    @radekkimak1568 2 роки тому +1

    Prawdziwa historia Jacka Bąka: Leo zmień taktykę
    - Źle mnie zrozumiałeś. To ty musisz zrobić karnego... - chwila ciszy i za moment: - Jeśli "zrobisz", dostaniesz 10 tysięcy dolarów - padła propozycja.
    Było po piętnastej. Z hotelu w Brukseli zadzwoniłem do syna, kilku znajomych i wyciszyłem komórkę. Nie lubię, jak ktoś w drzemce przeszkadza. Ledwie oczy zamknąłem, dzwoni telefon, stacjonarny. Jasna cholera.
    - Cześć Jacek!
    - Cześć... - rzuciłem, choć nie miałem pojęcia, z kim rozmawiam. Po pierwszym pytaniu podejrzewałem, kto zawraca gitarę - belgijski dziennikarz. Poznałem po akcencie, pamiętam doskonale, jak po francusku mówił Belg Emile Mpenza, z którym grałem. Pytanie dziennikarza nie było oryginalne.
    - Jacek, jak będzie w meczu z Belgią?
    - No, jak ma być? Wygramy - starałem się szybko zakończyć nieoczekiwaną rozmowę.
    - A może będzie karny? - zapytał.
    - Dla nas? No, fajnie by było. Na 99 procent gol! - zaśmiałem się.
    - Źle mnie zrozumiałeś. To ty musisz zrobić karnego... - chwila ciszy i za moment:
    - Jeśli „zrobisz", dostaniesz 10 tysięcy dolarów - padła propozycja.
    Jedno się wyjaśniło, nie był to dziennikarz.
    - Słucham?! Ja mam zrobić karnego?! Z kim ja w ogóle rozmawiam?!
    Rozłączył się.
    Chwilę po rozmowie z „ktosiem" wahałem się, czy nie olać sprawy. „Ale jeśli ten palant mnie nagrał?" - wolałem, żeby Leo wiedział. O drzemce zapomniałem. Poszedłem z Bobo Kaczmarkiem,do Beenhakkera na małą naradę. Padł pomysł, żeby zadzwonić na policję. Szybko upadł.
    - Nie ma co robić rabanu przed meczem. Przyjedzie policja, będziesz zeznawać dwie godziny. Zostawmy tę gównianą sprawę w spokoju - zdecydował Leo.
    Spokoju to ja już nie miałem. A jeśli przypadkiem zrobię karnego? Piłka trafi w moją rękę? Jakiś głupi faul. No żesz k...! Grałem jak podłączony do prądu, czekając, aż ktoś pociągnie wajchę w dół. Na naszym polu karnym poruszałem się jak po polu minowym. Gdy wybijaliśmy piłkę daleko od bramki, cieszyłem się w duchu, jakbyśmy gola strzelili. Koszmarnie dłużył się ten mecz, ale jak w hollywoodzkim filmie zakończył się happy endem. Radek Matusiak zdobył bramkę, a Belgowie nie mieli karnego... Gwizdek. Koniec. Do szatni szedłem, jakby ktoś mi z pleców zdjął dwa worki cementu. Radość jak z wygranej w totka.
    Wszatni opowiedziałem chłopakom o tym telefonie. Z FIFA i UEFA dzwonili, wypytywali. W końcu przed meczem z Armenią w Kielcach wpadło czterech gości z prokuratury. Przesłuchano mnie i zaraz umorzono sprawę. Ustalono tylko, że telefon był (co mnie akurat nie zdziwiło) i że ktoś dzwonił z budki. Żałowano, że nie było żadnego świadka tej rozmowy. Nie mogło być, bo sam mieszkałem na zgrupowaniach. Ostatni raz dzieliłem z kimś pokój, grając w Lens. Nie do wytrzymania. Głównie czarnoskórzy kumple łazili po pokoju do drugiej, trzeciej w nocy. Potrafili zamknąć się w łazience i nawijać przez telefon non-stop dwie, trzy godziny. Albo zasypiali przed włączonym telewizorem. Najdłużej wałęsali się po pokojach ci, którzy nie grali. Oni mogli podejść do sprawy na luzi e. Nie pasowało mi to i za którymś razem powiedziałem, że chcę mieszkać sam. Miałem w d..., czy ktoś uzna to za fanaberię. Miałem swój rytm: 23 spać, pobudka o 7. W kadrze od czasów Jerzego Engela też mieszkałem sam.
    Kolejne eliminacje przechodzimy suchą stopą. Deja vu. Jedziemy na
    Euro do „mojej" Austrii. Grubo przed mistrzostwami zaczęliśmy w szatni Austrii Wiedeń sobie dogryzać.
    - Chłopaki, was to po trzydniowej imprezie spralibyśmy 3:0! - śmiałem się z naszych grupowych przeciwników.
    I gdyby nie Artur Boruc, rzeczywiście byłoby 3:0. Ale dla nich. W Austrii graliśmy beznadziejnie taktycznie. Nasza taktyka była ka-ta-stro-fą. Leo uznał, że skoro gramy w zawodowych klubach to do każdej taktyki raz-dwa się dostosujemy. Dlatego tylko podczas odpraw była mowa o taktyce, na boisku już jej nie ćwiczyliśmy. Niemcy udowodnili nam, że gramy w obronie za wysoko - wystarczyła prostopadła piłka i już lecieli sam na sam z Borucem.
    Przed meczem z Austrią poszedłem do Kaczmarka i mówię, żeby pogadał z Leo o tej taktyce. Nawet jakiś ekspert w miejscowej telewizji po pierwszym, przegranym meczu z Niemcami zauważył, że nasza obrona gra najwyżej ze wszystkich zespołów w Euro. Bobo porozmawiał z Leo. Niczego nie wskórał. Z Austrią zagraliśmy tak samo, fundując tym sposobem pracowite 90 minut Borucowi. Pomnik trzeba było mu postawić za to, co wybronił. Po ostatnim meczu bluzę od Artura wziął trener Chorwatów Slaven Bilić. Jego syn uwielbia Boruca. Pewnie jeszcze bardziej go polubił za parady z Euro.
    Przed meczem z Niemcami kapitanem został Maciek Żurawski.
    - Jacek, jestem z ciebie zadowolony, ale czy mógłbyś oddać opaskę kapitana Maćkowi Żurawskiemu? - spytał Leo.
    - Nie ma sprawy - mówię. - Nie jest to dla mnie najważniejsze.
    Leo pokazał klasę, zapytał, pogadał, a przecież mógł powiedzieć po prostu „oddaj opaskę!". Wyjaśnił, że chciałby przenieść więcej odpowiedzialności „do przodu", żeby tam grający piłkarze poczuli się pewniej. Nie podejrzewam, żeby to był kit. Tak czy siak, w Polsce nie ma trenerów, którzy by tak rozmawiali, mieli podobne podejście.
    Ostatecznie na ziemię sprowadzili nas Austriacy i sędzia Howard Webb. Ten karny w ostatnich sekundach wyrzucający nas z turnieju i dający cień nadziei dla Austrii był zwykłym wałem. Gdyby turniej nie odbywał się w Austrii, gdzie na co dzień grałem, mam przyjaciół, Webb dostałby w... łeb. Był moment, że chciałem na niego ruszyć. Powiem krótko: powinienem go pier... w ryj, bo gdyby był taki drobiazgowy przez cały mecz, to chodzilibyśmy z Austriakami od karnego do karnego.
    Szybko zmyłem się po mistrzostwach. Nie było sensu tam siedzieć. Wracałem samochodem do Warszawy z kolegami Sławkiem i Robertem. Porsche cayenne Roberta. On traktuje auto jak zwierzę, swojego najlepszego przyjaciela. „Trzeba zajechać na stację, krówkę nakarmić" - mawiał przed tankowaniem. Krówka nieźle paliła. - Panowie, wracamy, zapominamy o Euro - obiecywaliśmy sobie. Ale i tak rozmawialiśmy całą drogę o klęsce. Więc powrót odbył się pod hasłem: „Było, ale się spier...".
    Po Euro namawiano mnie: „Zostań w kadrze, dograsz cztery mecze, będziesz miał setkę". Ale czułem, że mój czas minął. Nie chciałem robić jakichś podchodów, żeby mieć te 100 meczów. Przed meczem z Czechami na pełnym Stadionie Śląskim pożegnałem się z kadrą, ale pomysł wyszedł od Beenhakkera, a nie od PZPN.
    Fajny był prezent od drużyny: tablica z moimi zdjęciami z gry w kadrze. Podobno planowali kupno zegarka, ale Michał Żewłakow, doświadczony i na boisku i w życiu, odwiódł kolegów od tego pomysłu, tłumacząc, że i tak mam pokaźną kolekcję.
    Drugie podejście do zakończenia kariery reprezentacyjnej poszło zgodnie z planem. Pierwsze „spaliłem". Za czasów Pawła Janasa po klęsce z Danią 1:5 przyplątała mi się kontuzja. Byłem podłamany, nie szło mi. Chciałem skupić się na tym, by w klubie miejsca pilnować. Ale wyleczyłem się, wzmocniłem kolano, humor wrócił i o rezygnacji już nie myślałem.
    Przemknęło mi też przez myśl, żeby zrezygnować po eliminacjach do austriackiego Euro, jak Radek Sobolewski. Szacunek dla niego za taką decyzję. Mnie podkusiło, by pojechać. Przesądziło chyba to, że jechaliśmy na historyczne, pierwsze dla Polski mistrzostwa. Bo przecież „liczy się sport i dobra zabawa". Takie mieliśmy hasło podczas Euro w Austrii.
    Szybko została nam tylko zabawa...

  • @piotrmazur3346
    @piotrmazur3346 2 роки тому

    Dla zasięgów

  • @Booomax
    @Booomax 2 роки тому

    kapitalny kontent, o który nic nie robiłem

  • @magdawkj
    @magdawkj 2 роки тому +3

    gdzie można przeczytać całą książkę?

    • @krystianbator2208
      @krystianbator2208 2 роки тому +5

      Na stronie przeglądu sportowego. Była drukowana w gazecie w odcinkach. Zresztą Leszek o tym mówił w tym odcinku.

  • @marcin7882
    @marcin7882 2 роки тому +1

    śmiechłem jak Leszek mówi...że będa mieszkać on żona i ta Polka hehe

  • @YOUNGtrz
    @YOUNGtrz 2 роки тому

    Są gdzieś zebrane te wszystkie zapiski razem ?

  • @radekkimak1568
    @radekkimak1568 2 роки тому +1

    Prawdziwa historia Jacka Bąka: Do tortu trzeba wielu
    Odżyłem po wypożyczeniu z Lyonu do Lens. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy w tym klubie rozegrałem najlepszą rundą we Francji. W lidze szliśmy łeb w łeb z Lyonem. O tytule miał zadecydować nasz bezpośredni mecz - mówi Jacek Bąk.
    Wygrany zgarniał pełną pulę. Przed spotkaniem zatrzymaliśmy się w La Tour-de-Salvagny, pięknie położonej miejscowości w lesie pod Lyonem. Miała być cisza i spokój. Nie było ani jednego, ani drugiego. O trzeciej w nocy część chłopaków miała nieoczekiwaną pobudkę. Pod nasz hotel zjechało kilkudziesięciu miejscowych kibiców. Rozpoczęli swój koncert, kocią muzykę z bębnami i trąbkami. Miałem szczęście, że okna mojego pokoju wychodziły na wewnętrzny dziedziniec hotelu. O zajściu dowiedziałem się na śniadaniu.
    Na miejscu szybko pojawili się policjanci. Fani Lyonu nie stawiali oporu. Swoje już zrobili. Piłkarz wybudzony w noc poprzedzającą mecz już nie zaśnie. Tym bardziej jeżeli jest przed najważniejszym spotkaniem w sezonie. Część moich kolegów leżała więc w łóżku i przez kilka godzin głupio gapiła się w sufit, oczekując na poranek.
    Nazajutrz Lyon nas stłamsił. Nawet przez chwilę nie mieliśmy prawa sądzić, że wygramy. Nie, nie dlatego, że połowa drużyny nie spała w nocy. Byliśmy dużo gorsi. Strzeliłem honorowego gola dla Lens. Koledzy żartowali, że to dlatego, że jako jeden z nielicznych byłem wyspany. Mecz jednak przegraliśmy. Mistrzostwo też.
    Można powiedzieć, że to był dla mnie udany sezon. Jesienią zagrałem w Lyonie jeden mecz, mogłem więc uważać się za mistrza Francji. Wiosną byłym już Lens, z którym zostałem wicemistrzem. Nie czułem jednak żadnej radości. Po meczu pogratulowałem niedawnym kolegom. Natknąłem się też na Jacquesa Santiniego, który obrzydził mi ostatnie półtora roku w Lyonie. Nasze spojrzenia się spotkały. Szybko odwróciłem się do niego plecami. Każdemu podam rękę, ale panu, monsieur Santini, nigdy w życiu! Dobra wiadomość przyszła po meczu od szefów Lens. Zdecydowali się mnie wykupić z Lyonu za 4 miliony euro.
    Zawsze zastanawiałem się, dlaczego Paris Saint Germain nie odnosi sukcesów na miarę pieniędzy pompowanych w ten klub przez sponsorów.
    - Jacek, mamy wolny weekend. Jedziesz z nami do Paryża? - propozycja Sebastiena Chabberta, bramkarza Lens, brzmiała kusząco.
    - Wy macie wolne. Lecę do Polski na kadrę - odpowiedziałem. Po powrocie do klubu wysłuchiwałem opowieści kolegów o ich przygodach. Chabbert piłkarzem był może przeciętnym, za to znakomicie sprawdzał się przy organizowaniu imprez. Typowy bawidamek, którego nigdy nie widziałem dwa razy z tą samą dziewczyną.
    W końcu przyjąłem zaproszenie kolegi, od kilku miesięcy namawiającego mnie na wypad do stolicy. Poszliśmy do klubu, do którego nikt z ulicy nie mógł się dostać. Pewnie to samo spotkałoby i mnie, gdyby nie znajomy. Miał klubową kartę. Słyszałem, że kiedyś jakiś facet dawał ochroniarzowi 5 tysięcy euro za wejście, ale i tak pocałował klamkę. W środku tego lokalu zaniemówiłem z wrażenia. Jestem wysokim facetem, ale tam musiałem się prostować, żeby nie być niższym od dziewczyn. Przyszły chyba tylko same modelki z najlepszych wybiegów. Po tamtym wieczorze przestałem się dziwić piłkarzom PSG, że tak trudno skupić im się na grze w piłkę. W mieście pełnym pokus karierę mogą zrobić tylko piłkarze z charakterem. Najwyraźniej w ostatnich latach brakowało takich w Paryżu.
    W ciągu 10 sezonów zagrałem 199 meczów w lidze francuskiej. Czy mogło być więcej? Mogło. Kontuzje zabrały mi 2,5 sezonu. Stać mnie było na więcej. Zabrakło mi siły przebicia. Zawodników grających na wysokim poziomie jest wielu. Wygrywa ten, kto ma skuteczniejszego agenta. Poważna piłka właśnie na tym polega. Przy transferze z Lens do Al-Rayyan poznałem Rashida Tajmuta, arabskiego menadżera mieszkającego w Brukseli. Zdradził mi: „Jacek, bez układów zginiesz w tym świecie. Gdybym poznał cię 10 lat temu, to grałbyś teraz w lidze hiszpańskiej". Miłe słowa, ale to już niczego nie zmieniało.
    Ronaldinho, Drogba, Henry, Pauleta... We Francji stawałem naprzeciw wielu gwiazd. Przyjemnie się zrobiło, kiedy Djibril Cisse w wywiadzie dla „L'Equipe" wyznał, że najlepszym obrońcą przeciwko któremu grał w Ligue 1 był Jacek Bąk.
    Najlepiej zapamiętałem Marco Simone. Włoski cwaniak. Na boisku podchodził do mnie i... dmuchał mi w twarz. Byle tylko sprowokować. Podawał rękę i jednocześnie deptał moją stopę. Pamiętam mecz, w którym szybko dostaliśmy po żółtej kartce. Stało się jasne, że prędzej czy później któryś z nas wyleci z czerwoną. Zareagowali trenerzy. Obu nas zdjęli z boiska.
    W swoich drużynach spotykałem artystów. Prawdziwych piłkarskich artystów. W Lyonie takim piłkarzem był Juninho. Zostaliśmy kiedyś po treningu, zaprosiliśmy też Gregory Coupeta. Juninho ustawił piłkę daleko, naprawdę daleko od niego. Łatwiej było ustrzelić przelatującego ptaka niż wcelować do bramki. Na pięć prób Juninho trafił dwa razy. Zaznaczyłem miejsce, gdzie ustawiał piłkę i zmierzyłem odległość krokami. Wyszło 41 metrów.

    Po 10 latach spędzonych we Francji chciałem z niej wyjechać. Wiedziałem od Artura Boruca o zainteresowaniu Celticu, miałem też ofertę z Gaziantepsporu, którą traktowałem jako awaryjną. Któregoś dnia zaskoczył mnie Jerome Leroy, kolega z Lens. Rozmawialiśmy po treningu.
    - Luis Fernandez będzie trenerem w Katarze i szuka doświadczonego obrońcy z naszej ligi. Podpowiedziałem mu twoje nazwisko. Wydaje się zainteresowany, skontaktuj się z nim - Leroy podyktował mi numer komórki trenera, którego znał z gry w PSG. Zadzwoniłem tego samego dnia.
    - Szukam ekipy do Kataru. Jak to widzisz? Za rok masz mistrzostwa świata, wyjeżdżając sporo ryzykujesz - nie krył Fernandez
    - Bez obaw. Z trenerem dobrze się do nich przygotuję - trochę mu przysłodziłem.
    - Dobre. Podoba mi się ta odpowiedź - Fernandez był konkretny. Umówiliśmy się na spotkanie w Paryżu, w Mariotcie przy Champs-Élysées. - Przylecą Arabowie. Dogadacie się, świetnie. Nie wyjdzie, zapominamy o sprawie - zakończył trener.
    Na szczęście nie musieliśmy o niczym zapominać. Jadąc do Paryża nawet nie wiedziałem, o jaki klub chodzi. Magnesem były zarobki, o jakich we Francji krążyły legendy. Szejkowie nie chcieli jednak dać mi tyle, ile oczekiwałem. Fernandez sprawiał wrażenie sfrustrowanego. W końcu zwrócił się do gości: Dajcie Bąkowi tyle, ile chce. Będzie mi potrzebny. Arabowie pokręcili głowami. Miałem wrażenie, że droczą się ze mną z nudów. Są tak bajecznie bogaci, że dla nich dodatkowe 50 czy 100 tysięcy euro nie było odczuwalne. Negocjowali tylko po to, żeby coś się działo. W końcu przyjęli moje warunki. Fernandez lekko się uśmiechnął. Dzięki trenerze!
    Została mi jeszcze rozmowa z Gervaisem Martelem, prezydentem Lens. Nie chciał, żebym odchodził.
    - Jacek, przemyśl to jeszcze - mówił zaskoczony.
    - Mam 32 lata. Na koniec kariery dostałem ofertę, jaka pewnie się już nie powtórzy.
    - Nie będę cię trzymał z pistoletem przy głowie - rzekł Martel. Nie żądał za mnie wygórowanej sumy. Szejkowie zapłacili 50 tysięcy dolarów.
    Z Al-Rayyan podpisałem kontrakt życia. Z zarobionych pieniędzy musiałem odpalić też coś tym, którzy organizowali ten transfer. Nazwijmy to placowym. W pierwszym roku gry w Katarze było to 200 tysięcy euro, w drugim o 100 tysięcy więcej. Takie są reguły i nie powinno to nikogo dziwić. Kiedy na stole pojawia się tort, nie można go jeść samemu. Człowiek może co najwyżej się rozchorować. Trzeba się podzielić. Chyba wiecie, o co mi chodzi...

  • @sspaccczarnylas2797
    @sspaccczarnylas2797 2 роки тому

    Już wiem ze bedzie czyste złoto

  • @radekkimak1568
    @radekkimak1568 2 роки тому +1

    Prawdziwa historia Jacka Bąka: Kapitan Bak
    Leżę na plaży w Doha i liczę z nudów: pierwszy, drugi, trzeci... dwudziesty, trzydziesty piąty... Naliczyłem czterdzieści jeden żurawi. Budowlanych. Gdy miejscowi postawią w stolicy Kataru już te swoje pałace, sześciogwiazdkowe hotele i inne cacka, będą mieli drugie Emiraty.
    Niedawno ogłosili, że zamierzają ubiegać się o organizację piłkarskich mistrzostw świata w 2022 roku. Konkurenci zarzucili im, że w czerwcu i lipcu panują tam potworne upały, temperatura sięga 40 stopni Celsjusza i w takich warunkach nie da się grać w piłkę. Szejkowie tylko się uśmiechnęli... Opracowali już systemy klimatyzacji na stadionach i przekonują, że jeżeli trzeba, to zapewnią optymalną temperaturę do grania. Jestem przekonany, że dopną swego.
    Arabowie dbają o każdy szczegół. Pojechaliśmy kiedyś z Al-Rayyan na zgrupowanie do Niemiec i rozlokowaliśmy się w luksusowym hotelu. Odwiedzili nas szejkowie. Chcieli sprawdzić, jak nam się mieszka. Po kilku minutach zauważyłem, że zawzięcie między sobą gestykulują. Jeden wziął drugiego za rękę i wskazał mu... muchę na ścianie. Okazało się, że najpierw kłócili się o to, że w hotelu nie ma odpowiedniej klimatyzacji, no i jeszcze jeden z nich zauważył tę nieszczęsną muchę. Decyzja? Szybka. Zmieniamy hotel! Nasza karawana udała się do jeszcze lepszego.
    Szejkowie płacą, ale i wymagają. Chcą u siebie tylko gwiazd. W Al-Rayyan przy mnie, przede mną lub po mnie grali Sonny Anderson, Emile Mpenza, Fernando Hierro, bracia de Boer czy Sabri Lamouchi. Jeżeli myślicie, że Katarczycy zatrudnili mnie dlatego, że byłem reprezentantem Polski, to grubo się mylicie. Nikt tam o naszych piłkarzy się nie zabija. Przy moim transferze pomogła mi opaska kapitańska reprezentacji. W zasadzie była najważniejsza. Szejkowie mieli u siebie kapitana i byli szczęśliwi. A już jakiej reprezentacji był ten kapitan, to się nie liczyło. Właściciele Al-Rayyan podkreślali na każdym kroku: „To Jacek Bak, kapitan!" - przedstawiali mnie jednym. Drugim: „Bak. Kapitan!". Zaczęło mnie to denerwować. Poprosiłem, żeby dali już spokój z tym kapitanem. Ale gdzie tam, nie posłuchali. Dla nich byłem po prostu kapitan Bak.
    - Jacek, jesteś tu nowy. Jeśli czegoś ci brakuje, to mów. Coś wymyślimy - zachęcali szefowie klubu po moim przyjeździe. A czego miałoby tam brakować? Zamieszkałem w 300-metrowym apartamencie, a mogłem w trzy razy większym. Zrezygnowałem, bo z sypialni do łazienki musiałbym chyba rowerem jeździć. Zobaczyłem tylko kuchnię z pokojem i już miałem dość. Lał się ze mnie pot. Do mojego apartamentu chętnie wpadali koledzy z drużyny. Miejscowi. Puszczali oko i tłumaczyli: - Wiesz, u mnie w domu Allah krzywo patrzy na alkohol. U ciebie to, co innego...
    Każdy dzień spędzony w Katarze mnie zaskakiwał. Kiedyś widziałem kontrolę drogową arabskich kierowców i zdębiałem.
    - Piłeś? - pyta policjant.
    - Nie! - odpowiada kierowca.
    - Chuchnij! - policjant wyjął chusteczkę z kieszeni i podał kierowcy. Tamten chuchnął, a policjant „na węch" sprawdził, czy prowadzący samochód sobie nie łyknął.
    Popijający koledzy-Arabowie z drużyny stanowili mniejszość. Pozostali byli przykładnymi muzułmanami. Jednego z nich śmiało mógłbym zaliczyć do ekstremistów. Na boisku człapał bez sensu, szczerze powiedziawszy, w ogóle nie nadawał się do grania. Pobyt w takim klubie jak Al-Rayyan był dla niego chyba rodzajem nagrody za tę religijność. Żartowaliśmy w gronie Europejczyków, że jeśli ktoś szukałby chętnych do misji samobójczej, ma wymarzonego kandydata. Kolega parę razy się mnie uczepił, dał nawet kilka książek promujących islam, ale nie zagłębiłem się w tej lekturze. Wiedział, że nie czytam, ale dawał kolejne. Myślę jednak, że gdybym został trzeci rok w Katarze, w końcu przeszedłbym na islam.
    Dla kogoś wychowanego w kulturze europejskiej Katar jest trudny do codziennego życia. Szejkowie
    (w Al-Rayyan rządził trzeci garnitur szejków, choć daj Boże każdemu klubowi
    taki trzeci garnitur) starali się, bym czuł się u nich jak w domu, ale jednak łapałem doły. Tęskniłem za Polską. Próbowano mi to rekompensować na różne sposoby. Krótko po moim przyjeździe, kiedy mieszkałem jeszcze w hotelu, do śniadań przygrywała mi ładna pani na fortepianie. Polka. Grała głównie Chopina. Jadłem sobie bułeczki, kawkę popijałem, a z boku płynęły polskie nuty.
    Liga katarska to rozrywka dla miejscowych. Rozrywka, za którą dobrze płacą, ale też nie lubią, jak ktoś ich robi w konia. Brazylijski gwiazdor Romario po kilku meczach machnął ręką na Katar i petrodolary. Przeszkadzało mu, że trener kazał mu się wracać do obrony. To było dla niego nie do zaakceptowania. Poza tym wydaje mi się, że dla Brazylijczyka znaczącym problemem było mocno ograniczone życie towarzyskie w Katarze. Wytrzymać tam dłużej niż pół roku to ekstremalne zadanie dla przybyszy z innych krajów. Ten przepych ciekawi parę miesięcy. Później, jak wszystko, powszednieje. Potrzeba odskoczni. Dla mnie były nią wyjazdy na zgrupowania i mecze reprezentacji. Szejkom te moje wypady się nie podobały. W końcu jeden znalazł rozwiązanie, przynajmniej tak mu się zdawało.
    - Jacek, koniec z twoim długimi wyjazdami na kadrę. Polecisz do Polski dzień przed meczem.
    - Tak nie mogę. Są wspólne treningi, praca nad taktyką. Muszę być od początku.
    - Słuchaj, ile ty razy w tej reprezentacji grałeś? Kilkadziesiąt. I jeszcze nie nauczyłeś się taktyki?! Jacek, przecież wiesz jak grać. Co ty tam chcesz ćwiczyć? Zagrasz mecz w kadrze i wrócisz do nas. Po czterech dniach polecisz na kolejny... - oświadczył szejk z poważną miną.
    Takich argumentów się nie spodziewałem. Pośmiałem się w duchu, bo śmiać się w twarz nie wypadało. Oczywiście latałem na każde zgrupowanie od jego początku.
    Inną miarę szejkowie przykładali do swoich zachowań. Przychodzę kiedyś na trening dwa dni przed meczem i dowiaduję się, że mamy wolne. Najbliższe granie dopiero za dwa tygodnie. - Liga stoi - mówi trener i szybko wyjaśnia: - Szejkowie polecieli na mecz Realu z Barceloną. Liga ruszy, jak wrócą...
    Po pierwszym meczu ligowym szybko schodzę do szatni. Stopy palą od murawy skwierczącej od słońca, a ktoś mnie zatrzymuje i wali z całej siły w plecy. „Zaraz komuś przyj..." - myślę sobie i odwracam się, żeby oddać. Widzę szejka szczerzącego zęby.
    - Co jest? - pytam. Szejk nic nie mówi, tylko wciska kopertę napęczniałą od pieniędzy. W takim klubie jeszcze nie grałem. Nim zdążyłem zejść do szatni i już dostałem premię za mecz. Ładnie trafiłeś, Jacek! - pomyślałem później, przeliczając forsę w domu.
    Jedyny problem szejkowie mieli z frekwencją na stadionach. Jak przyszło 2 tysiące ludzi, każdy był zadowolony. Najczęściej było kilkuset widzów. Kibic w Katarze jest za wygodny, by iść na stadion. Ma wszystko w domu, na wyciągnięcie ręki. Miejscowi nawet zakupy robią bez wychodzenia z samochodu. Podjeżdżają limuzynami pod sklep, dają boyowi kartkę z listą, kartę kredytową i czekają, aż chłopak wróci z towarem.
    Mizerna frekwencja nie znaczy, że Katarczycy nie żyją piłką. Żyją, ale wyłącznie przed telewizorem. Ci, którzy grzeją się polskimi programami piłkarskimi, tak fajnie pokazującymi mecze, powinni zobaczyć show z Kataru. Porównania w trójwymiarze, analiza akcji z kilkunastu kamer, grafiki, jakieś teledyski i wywiady. Z meczu oglądanego przez garstkę osób potrafią zrobić takie widowisko, jakby bezpośrednio transmitowali zakończenie świata.
    W Katarze na wypełnionym stadionie grałem tylko raz: w finale krajowego Pucharu. Dowiedziałem się później, skąd wzięło się tyle ludzi na trybunach. Na meczu spodziewany był emir Kataru. Organizatorzy nie mogli dopuścić do tego, by ich władca widział puste krzesełka. Długo głowili się nad tym, jak zachęcić ludzi do przyjścia na stadion. W końcu ogłosili, że zapłacą każdemu widzowi po 100 dolarów, a dodatkowo do wygrania było 20 samochodów w losowaniu. Przyszło 30 tysięcy widzów.

  • @dankok8841
    @dankok8841 2 роки тому

    Ej, ale czy w tych wspominkach nie było przypadkiem fragmentu o koledze z kadry, który na zgrupowaniu sikał na panią prostytutkę (lub ona na niego)? I że ten kolega w momencie powstawania wspomnień był przy kadrze, co sugerowałoby Wałdocha lub Zielińskiego...

  • @patryczek0808
    @patryczek0808 2 роки тому +6

    Czyli teraz Jacek Bąk do hejt parku

  • @justynam47
    @justynam47 2 роки тому

    Całkiem niedawno już mówił że nie podrózuje ale woli rowerek w lublinie.Domyślcie się dlaczego.

  • @michalbojanowski9998
    @michalbojanowski9998 2 роки тому

    Ląs i Olas 🙏

  • @maci3jka
    @maci3jka 2 роки тому +1

    Leszek "Lekceważyłem to zagrożenie" Milewski, kapitalne!

  • @arturlupak2310
    @arturlupak2310 2 роки тому +2

    Panowie i wykrakaliscie znowu trzeba zrobic turniej w siatkowce bo Polacy przegrali😆

  • @espeope
    @espeope 2 роки тому +2

    Czy Jakub Olkiewicz potwierdza, ze popularny Icy (lub Ajsi), to najwyzszy poziom stopniowania imienia Jacek, wyzszy nawet niz "Jaca"?

  • @Cruchot800
    @Cruchot800 2 роки тому +3

    Siadam jak do telenoweli :D Ambasadorowie nowych czasów (nie pamiętam już dokładnie tego speechu p. Szaranowicza) :D

  • @trancemusicpl7934
    @trancemusicpl7934 2 роки тому

    Marzę o odcinku o armeńskimbobrońcy Cadiz Varazdacie Haroyanie, jego historia porzucenia futbolu na rzecz walki na froncie jest nieprawdopodobna, i tylko Ty mógłbyś ja w świetny sposób przybliżyć. Pozdrawiam

  • @radekkimak1568
    @radekkimak1568 2 роки тому +1

    Prawdziwa historia Jacka Bąka: Szalony pościg po ulicach Poznania
    Jeżeli myślicie, że rywalizacja między zawodnikami toczy się tylko na boisku, to jesteście w błędzie. Ona trwa cały czas. O to, kto lepiej się ubierze, kupi lepszy samochód czy droższy zegarek. O wszystko.
    - Sie masz, Komar, co słychać - ledwo zdążyłem się rozpakować po przyjeździe na zgrupowanie reprezentacji, a już odwiedzili mnie koledzy. Badawczo rozglądali się po moim pokoju.
    - Ubrania wiszą w szafie. Śmiało, możecie obejrzeć - przyzwyczaiłem się do tego, że inni chcieli naśladować, jak się ubieram. W kadrze żartowałem z chłopaków: - Dajcie mi karty kredytowe, podajcie swoje rozmiary, to was ubiorę, bo na razie słabo to wygląda.
    Nigdy nie chciałem być jak reszta. Lubiłem się wyróżniać, lubiłem rzeczy pikantne. Moda zaczęła mnie interesować jeszcze w Lublinie. Miałem to po mamie. To była elegancka kobieta. Pamiętam z dzieciństwa, jak przed wyjściem z domu długo szykowała się przed lustrem i musiałem ją poganiać: „Mamo, tata czeka na dole".
    Jako nastolatek jeździłem z kolegami do warszawskiego Rembertowa. Z łóżek polowych sprzedawano tam spodnie, koszule, buty... Wybredny byłem. Trzy godziny mogłem łazić, żeby kupić jedną koszulkę. Na „Ciuchach", bo tak nazywał się bazar, można było dostać coś innego, oryginalnego.
    Po transferze do Lyonu znalazłem się w innym świecie. Wchodzę do szatni, patrzę na chłopaków i zaczynam się zastanawiać, co jest grane. Dlaczego jeden ma za krótką marynarkę, a drugi założył spodnie, które nie sięgają kostek? Szybko zacząłem chłonąć nowe wzorce. Znalazłem się w końcu we Francji, gdzie moda jest odrębną dziedziną życia. Lubiłem eksperymentować ze swoim wyglądem. Raz poprosiłem fryzjerkę o rozjaśnienie włosów. „Tylko niech zostanie trochę ciemnych" - zaznaczyłem. Po godzinie oglądam się w lustrze. - „K..., co to jest?"
    - nie mogłem powstrzymać nerwów. Moja głowa była biała, nawet skóra została zafarbowana. - Szybko odrosną - zapewniała zmieszana pani. Pojechałem do klubu i po treningu pół godziny stałem pod prysznicem, żeby zmyć ten blond. Zużyłem ze cztery szampony, ale nic nie pomogło.
    Kobiety mają swoją biżuterię, za to dla faceta najodpowiedniejszą ozdobą są zegarki. Już jako piłkarz Motoru chodziłem po jubilerach i starałem się znaleźć coś fajnego. Dziś w mojej kolekcji jest ponad 10 zegarków. Najwięcej zapłaciłem za Cartiera wysadzanego diamentami - kosztował 50 tysięcy dolarów.
    Zegarki oprócz samochodów, których miałem 60, to moje ulubione zabawki. Pamiętam swoje pierwsze auto, 22-letnie bmw 316. Miało kolor żółty, podchodzący już pod biały. Kupiłem go od żużlowca Motoru Dariusza Śledzia za 500 dolarów. Od czegoś trzeba było zacząć. Miałem bzika na punkcie tego samochodu. Wstawałem o trzeciej rano, wyglądałem przez okno, czy nikt nie kręci się wokół auta i wracałem do łóżka. Na następną godzinę nastawiałem budzik i o czwartej uczyłem się jeździć po pustych uliczkach Lublina.
    Kolejnym autem była dwuosobowa honda CRX. Wyróżniała się na początku lat 90. Wychodzę przed dyskotekę, a w środku mojego samochodu widzę trzy dziewczyny. Nie wyglądały na takie, które pomyliły auta.
    - Hej towary, tu są tylko dwa miejsca. Gdzie usiądzie kierowca? - zapytałem.
    - Wsiadaj Jacek, poradzimy sobie.
    Co było robić? Dwie usiadły po turecku w bagażniku i ruszyliśmy. Zadzwoniłem po kolegę i pojechaliśmy z dziewczynami w siną dal. Było miło...
    Nigdy nie zapomnę obławy, jaką urządziła na mnie policja w Poznaniu. Zaczęło się od próby zatrzymania mojego samochodu. Zobaczyłem policjanta z lizakiem i przypomniałem sobie, że mam zepsute światło. Automatycznie zamiast na hamulec nacisnąłem na pedał gazu. W lusterku zobaczyłem migocące koguty. Pościg trwał jakieś pół godziny, w końcu zorganizowano obławę. Uciekłbym im, ale miałem letnie opony i musiałem skapitulować.
    Kazali mi dmuchać w alkomat. Byłem pewien, że nic nie wykaże, skoro nie piłem, ale wyszło ponad dozwoloną normę. Sąd zabrał mi prawo jazdy na rok. Muszę się wam przyznać, że nic sobie z tego nie robiłem i nawet bez prawa jazdy nie zamierzałem odstawiać samochodu. Tych 12 miesięcy szybko minęło, ale jakoś nie mogłem się zebrać do obioru dokumentu. Wyszło na to, że trzy lata jeździłem nielegalnie. Byłem jednak przygotowany na zatrzymanie. W bagażniku woziłem koszulki Lecha i reprezentacji, co parę razy uratowało mi to tyłek.
    We Francji, dzięki umowom moich klubów ze sponsorami, auta mogłem zmieniać praktycznie co miesiąc. Wtedy wydawało mi się, że biorę te z najwyższej półki - audi czy mercedesy. Ale dopiero kiedy wyjechałem do Kataru, mogłem nabawić się kompleksów. Pod klub podjeżdżały tam samochody szejków, najlepsze, jakie w życiu widziałem - rolls-royce, maybachy czy bentleye. Tylko limuzyny, samochody sportowe były według nich dla smarkaczy. Jednego z szejków nigdy nie widziałem w tym samym aucie. Później dowiedziałem się, że w garażu miał ich kilkadziesiąt.
    Za kadencji Leo Beenhakkera wybraliśmy się na trening Formuły 1 w Xerez. Spotkaliśmy tam Roberta Kubicę, któremu dałem koszulkę reprezentacji. Widać było, że Kubica jest wystraszony naszą obecnością. Zagaiłem więc rozmowę.
    - Pewnie mnie nie pamiętasz, ale widzieliśmy się kiedyś na lotnisku w Doha.
    - Nigdy tam nie byłem - popatrzył na mnie zdziwiony. Co jest? Przecież nie mogłem pomylić Kubicy, nie jego.
    - W Doha, na lotnisku. Chyba leciałeś do Bahrajnu - powtórzyłem.
    - To niemożliwe.
    - W Doha, w Katarze.
    - Aaa, w Katarze, to tak...
    Na strychu w domu w Lublinie postawiłem dwa 20-metrowe wieszaki, na których trzymam ubrania. Chyba jestem pedantem, bo nawet odległość między wieszakami musi być odpowiednia. Niektóre z ubrań są jeszcze z metkami. Kupiłem je z dziesięć lat temu, ale nie zdążyłem założyć, ponieważ już zmieniła się moda. Ostatnio wziąłem się za porządki. Wyrzuciłem 10 wielkich worków pełnych butów, kurtek i koszulek.
    Paryż, Londyn, Mediolan. Lubię robić tam zakupy, wpaść na pokazy mody. Kiedyś z jednego takiego przywiozłem buty Yohji Yamamoto dla siebie i Maćka Żurawskiego. Zrobiono tylko 50 takich par na cały świat.
    W Paryżu niedaleko Champs Elysees mam ulubiony sklep, w którym zawsze witają mnie z otwartymi rękami. Nic dziwnego, skoro zostawiam u nich mnóstwo forsy. Koszulka bawełniana kosztuje tam 400 euro, spodnie 2 tysiące euro. Powiecie, próżniak z tego Bąka. Otóż nie! Skoro stać mnie na to, żeby ubierać się u najlepszych i nie ryzykować, że przytnę się z kimś w drzwiach czy w windzie w tym samym swetrze czy koszuli, to dlaczego mam tego nie zrobić. Za skórzaną kurtkę Johna Galliano zapłaciłem ostatnio 4 tysiące euro. Dla innych może być dziwaczna, z tyłu ma gniazdko i kilka płyt kompaktowych. W Polsce trzeba być odważnym, żeby coś takiego założyć. Wyszedłbym w takiej kurtce na ulicę i pewnie usłyszał „Bąk pedał". No, może poza Warszawą, która przestaje być zaściankowa.
    Ciekawe, co by powiedzieli u nas nas na stroje Djibrila Cisse. Ten to dopiero miał fantazję! Widziałem go kiedyś po meczu - był w butach stylizowanych na bokserskie, spodenkach dresowych, kurtce ze skrzydłami, a na głowie miał pajęczynę. Obok stała jego żona - różowe włosy i spódnica jak u baletnicy. W Polsce uznaliby ich za pacjentów domu wariatów, z którego właśnie uciekli.
    Na zakończenie przypomniała mi się przygoda, jaka spotkała kiedyś w Paryżu Mariusza Lewandowskiego. Przyleciał z Doniecka na zakupy i shopping zaczął od sklepu Louis Vitton. Ledwo wszedł i usłyszał za sobą głos sprzedawcy: - Proszę stąd natychmiast wyjść. Zaraz wezwiemy policję!
    - Ale o co chodzi? - zdołał wybąkać zdziwiony Mariusz.
    - Jest pan na tyle bezczelny, że przychodzi z tym do nas - sprzedawca wskazał na torbę Louisa Vittona, z którą Mariusz wszedł do sklepu i przełożył przez ramię. Okazało się, że była to podróbka. Mario kupił ją wcześniej od kolegi z reprezentacji za 2 tysiące euro. Z zapewnieniem, że to okazyjna cena...

  • @ukaszbalcer5920
    @ukaszbalcer5920 2 роки тому +1

    Hej. Mam propozycję na "recenzję+". "Wójt", "Kuba", "Najlepszy trener świata", "Kowal", "Spalony"...
    Nie ważne co. Świętnie się was słucha :)

  • @radekkimak1568
    @radekkimak1568 2 роки тому +1

    Prawdziwa historia Jacka Bąka: W Lyonie jak w Lublinie, też zakładam siatki chłopakom na treningach
    W środku nocy obudził mnie telefon. - Jacek, jak jest po polsku "kochać"? - dzwonił nasz bramkarz Pascal Olmeta, gorąca korsykańska krew. Właśnie planował wyznanie miłości pewnej Polce. Uwielbiał nasze dziewczyny.
    Na samym początku mojego pobytu w Lyonie po treningu przywołał mnie. Na migi zachęcał, żebym porozmawiał z pasażerką jego samochodu. Nie znałem jeszcze francuskiego, zanim zdążyłem coś wydukać, odezwała się ta dziewczyna: - Cześć! Jestem Monika...
    Blondynka, duży biust. Pascal dobrze wybierał. Szalony człowiek i fantastyczny kolega.
    Gram sparing w Olympique. Pascal bierze piłkę i jazda. Mija pierwszego rywala, drugiego, już jest prawie na połowie boiska, ale za mocno wypuszcza sobie piłkę i musi ratować się wślizgiem. Udaje mu się wygarnąć piłkę spod nóg przeciwnika sprint do bramki! No, cyrk po prostu. Ale kibice mieli radochę. Zdarzało się, że w trakcie mniej ważnego meczu Pascal szedł pod trybunę bratać się z nimi, nawet jakąś fankę poprosił do tańca, by po chwili pędzić z powrotem do bramki. Uwielbiano go. Co tydzień zmieniał samochód. Słyszałem, że później miał przez auta kłopoty. Handel kradzionymi samochodami, lewe faktury...
    Lepiej, niż do Lyonu nie mogłem trafić. Olympique nie było jeszcze tak wielką firmą, jak w ostatnich latach, ale klub miał swoją markę. Pracowali na nią Florian Maurice, Ludovic Giuly, Franck Gava czy właśnie Pascal. Pracowałem i ja. Bernard Lacombe, dyrektor sportowy Lyonu, prawa ręka prezydenta Jeana-Michela Aulasa przyznał, że obserwowali mnie w Lechu Poznań i reprezentacji, więc kota w worku nie kupowali, a za „kota" trzeba było zapłacić milion marek. Ponoć o tym, że mnie wezmą, przesądził mecz przeciwko Francji w eliminacjach mistrzostw Europy, a dokładnie jedno starcie. Z Erikiem Di Meco. Nie był to grzeczny chłopak, ciął ostro. Jednak tym razem to on się naciął. Ledwie się podniosłem, ale jego to chyba dźwig musiałby podrywać z ziemi.
    Zanim Lyon zgłosił się do Lecha, wcześniej ofertę złożyło Montpellier. Proponowali 100 tysięcy dolarów za wypożyczenie. Lech nie zgodził się. Pytała też Norymberga i jakieś kluby z Turcji. Ale mój menedżer, Tadeusz Fogiel przekonał, że najlepszym rozwiązaniem będzie Lyon.
    Pierwszy trening. Gramy w dziadka. Jedna siatka, druga. W środku może raz stałem. Uuu!!! Jakbym nie był na treningu w Lyonie, a u siebie w Lublinie. Po drugiej siatce zauważyłem, że coś dziwnie na mnie spoglądają i zaczynają rozmawiać między sobą. Dałem więc spokój. Wcześniej był test Coopera. „Leciałem" w parze z Erikiem Royem. Gnaliśmy równo, ale w końcówce on poszedł jak koń wyścigowy i dołożył mi z dziesięć metrów. Myślę sobie, że jak reszta też jest takimi pędziwiatrami, trzeba będzie palić gumę z tego Lyonu. A tu cmokają, że super się spisałem, bo ten Roy jest wydolnościowo najlepszy w drużynie.
    Piłkarsko nie wyglądało źle, lecz brakowało mi dwóch rzeczy: znajomości francuskiego i zdrowia. Coś za często czepiały się mnie kontuzje. Lekarz wyjaśnił, że jedną z przyczyn, a może nawet główną, jest zmiana sposobu odżywiania. Rzeczywiście, we francuskim menu były ryby, sałatki, owoce, warzywa, ryż. A w Lechu nieraz przed meczem przegryzło się pieczoną kiełbaską...
    Druga sprawa, nie mniej ważna od zdrowia, to był francuski. Nauczycielka zadawała mi tyle, jakbym na Sorbonie miał doktorat robić. W końcu jej wyjaśniłem.
    - Proszę pani, tyle to ja uczyłem się tylko wtedy, gdy wywiadówka nadchodziła. Dwóje trzeba było poprawić. Zapewniam panią, że nauczę się francuskiego, ale spokojnie, nie biegiem. Pani porobi mi zakupy, meble zamówi. Klub i tak pani zapłaci. Piłka nie jest skomplikowana, coś jak seks, dam radę - tłumaczyłem osłupiałej nauczycielce.
    Ale nie obraziła się. Dość szybko złapałem język, w szatni. Gdy po raz pierwszy w niej się znalazłem, nie mogłem się nadziwić, że większość moich nowych kolegów chodzi w butach, powiedzmy z XVIII wieku. Skórzane, za kostkę. Śmiałem się pod wąsem z tych trzewików, ale po kilku tygodniach sam zasuwałem do sklepu w poszukiwaniu identycznych. Nie chciałem odstawać. Zresztą ja miałbym Francuzów mody uczyć? W końcu znalazłem, choć nie były tanie, kosztowały jakieś 4 tysiące franków.
    Wybrałem 100-metrowy apartament w dobrej dzielnicy. Lokal w tym samym budynku, ale trzy razy większy, miał niegdyś słynny kierowca Formuły 1. Ayrton Senna.
    Dość szybko nadużyłem zaufania działaczy, gdy w audi A4, które dostałem z klubu, po krótkim czasie licznik przejechanych kilometrów wskazywał 86 tysięcy kilometrów.
    - Co ty?! Chory jesteś? Gdzieś ty jeździł? - dopytywali się.
    Nie przyznałem się, że auto pożyczałem kumplom w Polsce. Brali je z Lyonu, a szpanowali nim w Lublinie. Nie mogłem odmówić.
    W Lyonie, podobnie jak w Poznaniu, nadal byłem zakręcony na punkcie samochodów. Zmieniałem, pożyczałem, oglądałem. Któregoś razu przed meczem w Monaco siedzieliśmy z chłopakami w kawiarence, niedaleko ronda. Wyśmiałem faceta, który chwalił się ferrari, jeżdżąc nim w kółko. Po chwili to kumple rechotali, a ja siedziałem zmieszany. Okazało się, że to nie ten sam kierowca i nie to samo ferrari. Po prostu po ulicach Monaco jeździło tyle ferrari, co po Warszawie polonezów.
    Dobrze mi się żyło w Lyonie. To nie był przecież sezon czy dwa, ale siedem lat! Tylko na koniec doszło do zgrzytu, gdy po transferze do Lens prezydent Aulas „zapomniał" mi wypłacić 2 procent z sumy transferu. Gdyby wyłożono za mnie 100 tysięcy euro, wstyd byłoby mi prosić się o drobne, ale Lens zapłaciło za mnie 4,5 miliona euro, więc nie sposób było pogardzić tymi dwoma procentami. Prezydent potwierdził moją teorię dotyczącą bogaczy, że ci im więcej mają pieniędzy, tym bardziej ich skąpią i nie zawsze grają fair.
    Przez moment była szansa, żebym Lyon zamienił na Mediolan, a Olympique na Inter. W Pucharze UEFA okazaliśmy się minimalnie słabsi od Włochów. Wygraliśmy 2:1 w Mediolanie, u siebie przegraliśmy 1:3. W rewanżu zdobyłem bramkę. Mnie i Ludovica Giuly mocno komplementował trener gości, a kilka dni później działacze z Włoch podpytywali Lyon o mnie. Usłyszeli jednak, że nie ma mowy o moim odejściu. Na wszelki wypadek Lacombe zapytał mnie, czy dobrze czuję się w Olympique, a nawet poprosił o wskazanie polskiego obrońcy, którego cenię i z którym dobrze by mi się grało w obronie. Wspomniałem o Tomku Wałdochu, ale on był w podobnej sytuacji, co ja. Dobrze czuł się w Niemczech, a poza tym jego klub również nie miał zamiaru pozbycia się go.
    Dopiero po siedmiu latach pozwolono mi na przeprowadzkę. Nie miałem miejsca w podstawowym składzie Olympique, więc zimą sezonu 2001/02 z ochotą skorzystałem z propozycji wypożyczenia przez Lens. I tym sposobem w jednym sezonie zostałem mistrzem i wicemistrzem Francji. W ostatnim meczu graliśmy w Lyonie i bez względu na wynik, ja tytuł miałem zapewniony. Remis dawał mistrzostwo Lens, bo mieliśmy punkt przewagi. Przegraliśmy jednak 1:3. Moja bramka nic nie dała.
    W Lens panował kapitalny, niemal rodzinny klimat. Człowiek inaczej się czuł, niż w elitarnej, dość chłodnej atmosferze Lyonu, przy którym kręciły się grube ryby. Czy lepiej? Chyba tak, choć i w Lyonie przeżyłem wspaniałe chwile. Tu i tu zostawiłem wspaniałych przyjaciół. Do nich na pewno należał Kameruńczyk Rigobert Song. Chwilę po tym, jak sędzia dawał sygnał do rozpoczęcia meczu, Rigobert, mój partner z obrony Lens, puszczał oko i pokazywał na swoje buty. „O rany, znowu to zrobił...". Rigobert specjalnie ostrzył kołki w butach i wychodził w nich na boisko, korzystając tego, że sędziowie przed meczem z reguły niezbyt dokładnie sprawdzają obuwie. I parę razy krew siknęła z nóg przeciwników, gdy Rigobert ostrzej wszedł. Na szczęście nie przed każdym meczem wkładał to „chirurgiczne" obuwie.

  • @piorun225
    @piorun225 2 роки тому +4

    Gdyby to było jakieś 100 tys. to bym się nawet nie upomniał, 2% z 4,5 mln to 90 tys. Xd

  • @grzegorzzubka7481
    @grzegorzzubka7481 2 роки тому

    Puszczam Bąka mówię Jacek😎

  • @Szczytomaniak
    @Szczytomaniak 2 роки тому +1

    Zróbcie recenzje: "Szkoła falenicka" Szczepłka i "Okoń" Radosława Nawrota, pozdro!

  • @pawewiencek6887
    @pawewiencek6887 2 роки тому

    Ups, w ostatnie wakacje zrobiliśmy wyścig, kto pierwszy przepłynie basen pod wodą i przywaliłem głową w ścianę jak Kałużny. Skończyło się na szczęście tylko na guzie . Trzeba uważać

  • @adamg5936
    @adamg5936 2 роки тому

    Uwielbiam was oglądać ale przekażcie temu co to wrzuca na UA-cam że reklamy co 10 min to lekka przesada. Adblocka włączyłem po 30 min

  • @szymongrzybowski8798
    @szymongrzybowski8798 2 роки тому

    Dobre! Jack Fart po angielsku to bedzie.

  • @mateuszkacperski2055
    @mateuszkacperski2055 2 роки тому +1

    Wie ktoś może gdzie mozna zakupić to dzieło?

  • @andrzejsikora8316
    @andrzejsikora8316 2 роки тому +2

    Myślałem że to podpucha. A jednak!!! Człeniu na tapecie!

  • @Arkadiusz_P-a
    @Arkadiusz_P-a 2 роки тому +1

    Mówicie, że te czasy się już skończyły? Czy napewno? Przecież od groma takich gwiazdeczek :) Mimo wszystko dalej piłkarze są traktowani bardzej pobłażliwie.

  • @zickoxgamesaxr3828
    @zickoxgamesaxr3828 2 роки тому

    To moja ulubiona seria razem z liga minus

  • @Artrac91
    @Artrac91 2 роки тому +1

    Z tym wkupnym Pan Jacek może nie był pewny czy nowym kolegom chodzi o "kolację" czy "kopulację".