Ten uczuć, kiedy wszyscy mieli nie wiadomo jakie oczekiwania, przez co byli zawiedzeni, ale ty obejrzałeś tej film dawno po premierze nawet nie wiedząc, że jest jakiś wyjątkowy i dzięki temu jest dla ciebie po prostu największym crossoverem w historii Doktor Who (choć to nadal mało w porównaniu z jednym takim PBFem)
Dla mnie odcinek był genialny :D Oczywiście brakowało mi kilku spraw jak na przykład Ecclestone'a który idealnie by się wpasował ale mimo wszystko kupiłem ten odcinek z całym dobrodziejstwem inwentarza. no i kilkusekundowe cameo Capalldiego... mmm bajka :D W ciągu tych kilku chwil kupił mnie całkowicie i przekonał do siebie jako do nowego Doktora :P. Poza tym postać War Doktora mimo braku poczucia tego wielkiego ciężaru wojny i tak dalej została jak dla mnie odegrana bardzo poprawnie. Widać że Doktor Hurta szukał w swojej przyszłości potwierdzenia tego, że robi słuszną rzecz. I takie perełki jak "kłótnia" Doktorów w więzieniu o tym ile było dzieci na Gallifrey. Istny MAJSTERSZTYK. Słowem podsumowania mogło być lepiej ale kiedy to oglądałem czułem, że śmieje się mój wewnętrzny mały chłopiec, a o to chyba chodziło, nie? :D
Dla mnie ten odcinek był świetny, ponieważ nie miałem żadnych oczekiwań, co do odcinka. Oglądałem na bieżąco, dzięki czemu łączyło się to z resztą odcinków.Szkoda jedynie, że nie było Christophera Eccelsona, ponieważ po Smithie jest moim ulubionym Doctorem.
Osobiście finał spełnił moje oczekiwania w 100% Głównie dlatego, że jako jeden z niewielu(albo jedyny na tej planecie) nie nastawiałem się na superpordukcję, przebijającą jakością wszystkie filmy nagrodzone Oscarami razem wzięte. Spodziewałem się za to ładnego zwieńczenia tych 50 lat, czerpiącego większymi lub mniejszymi garściami z przeszłych sezonów. Czy to starych, czy to nowych. I dokładnie to dostałem :D
A ja wypowiem się nie tyle na temat odcinka Co wcielenia Capaldiego. Szczerze byłem średnio co do niego przekonany, może dlatego że moją przygodę z Doktorem zacząłem od młodszych wcieleń. Jednak tymi 2-3 sekundami w "Day of the Doctor" kupił mnie całkowicie. Kiedy pokazali jego zdeterminowane, troszkę wściekłe oczy wiedziałem że poza byciem poczciwym starszym facetem przemierzającym czas i przestrzeń w swojej niebieskiej budce może też być Doktorem który poprowadzi bitwę na Trenzalore i idealnie dopełni istnienie Doktora (o ile przyjmiemy że wciąż zmierzamy do tego momentu). O ile uwielbiam Matta to już nie mogę się doczekać na odcinek świąteczny. A żeby nie było że Spamuje to dwa zdania na temat odcinka. Gallifrey Falls No More. I Lepiej Być nie mogło ;)!
hm , ostatnio naszły mnie przemyślenia , czy dla fanów serialu odpowiadało by , gdyby kolejnym wcieleniem doktora , byłaby dziewczyna o ciętym i ironicznym języku . Postać mroczna , ale i z zrozumiałym przesłaniem
Ja osobiście po prostu dobrze się bawiłem na tym odcinku, i to mi wystarczy. Paradoksów i błędów logicznych będzie się czepiał później, jeśli faktycznie coś zgrzytnie w późniejszych epizodach. P.S. Tłumaczenie na naszym BBC mnie zabijało :D Czaso-maso.
I co by tu napisać... Mam sporo przemyśleń na temat tego specjalnego odcinka. Po części podzielam twoją opinię Ichabod, również się zawiodłem w pewnym stopniu. A w szczególności na trzech pewnych elementach. Po pierwsze - reżyseria, która wypada tu na prawdę blado. "End of Time" sprzed ponad trzech lat wyglądał lepiej wizualnie. Tam wątpliwą pisaninę Russela T. Daviesa (chociaż źle nie było) rekompensowała dobra reżyseria i praca kamery, a jak Tennant regenerował to miałem łzy w oczach. Dzisiaj miałem łzy w oczach, bo nie zobaczyłem w pełni Ecclestona. I to jest drugim elementem. To właśnie razem z dziewiątym doktorem wkręciłem się w Whoniwersum. Aż trudno uwierzyć, że Moffatowi nie udało się namówić Ecclestona na te kilka cholernych minut na planie i raptem kilka sekund przed kamerą. Kiedy było już zakończenie i Hurt miał regenerować to trzymałem kciuki w nadziei, że zobaczę chociaż na chwilę dziewiątego, ale tak się nie stało - dostałem oczy wycięte z jakiejś foty na twarzy Hurta i cięcie! Tak niewiele, a tak rani. Może się nawróci, jak zobaczy, co "przepuścił", podobnie jak nawrócił się kiedyś Tom Baker, który nie chciał brać udziału w "The Five Doctors". Mam nadzieję, że ujrzę jeszcze dziewiątego doktora przynajmniej na chwilę w którymś przyszłym odcinku. Kolejną zawodzącą rzeczą jest czas trwania i problemy scenariusza. OMG! Moffat, ogarnij się czasem! Wszystkie wątki są pomieszane, nierówne i za szybko się "wymieniają", a zakończenie, chociaż epickie rzecz jasna, to za szybkie, można było to wyciągnąć do półtorej godziny, albo nawet jeszcze dłużej. Moffat mógłby w ten sposób lepiej wszystko uporządkować bez tych szalonych przeskoków i odskoków oraz przygotować nas lepiej na epickie jebnięcie wszystkimi Doktorami na końcu. :) Swoją drogą, to też mnie nie zachwyciło. Wszyscy wzięli się właściwie znikąd i pokazano ich w chamski sposób poprzez ujęcia ze starszych epizodów. A ostatnie ujęcie całej dwunastki patrzącej na Gallifrey to już... ech. Mogli ich chociaż w ruch jakiś drobny wprawić, a jeśli animatorzy nie wyrabiali można było poprosić nawet fanów o pomoc, którzy raczej by nie odmówili. Chodzi mi o genialnego kolesia (kanał na YT: John Smith), który sam zrobił epicki trailer z ruchomymi bohaterami, akcją i to tylko z kilku obrazków: Doctor Who: 50th Anniversary Special Trailer - in 3D! A co do zalet to nie będę się rozpisywał, bo już sam większość powiedziałeś. ;) Ostatecznie uważam, że ten odcinek zasługuje na miano specjala na 50 rocznicę, ale mógłby być znacznie lepszy. Teraz czekam na Christmas Special i regenerację jedenastego.
osobiscie myslalem , ze odcinek bedzie bardziej mroczny/ciezki w odbiorze a war doctor bedzie bardziej zmeczony zyciem, za to dostalismy pociesznego staruszka. Sam odcinek jednak ok, niemniej jakas niescislosc mi sie zrodzila w glowie- w End of times gdzie wladcy czasu wracaja wyraznie jest powiedziane, ze wojna czasu jak i cale Galifrey zostalo zamkniete w bance czasu a tu wkolko wszyscy jordola o jakims spaleniu i anihilacji.
Cześć super recenzja mam do ciebie pytanko czy mógłbyś wstawić jeszcze raz z linki do tych filmów o Których wspominasz bo te które są to się nie otwierają
Dla mnie to ten odcinek był świetny , ale jak ty to mówiłeś można go było albo wydłużyć albo skrócić . SPOTKANIE WSZYSTKICH POSTACI DOCTORA OBSERWUJĄCYCH GALLIFREY .NAJLEPSZA SCENA EVER :D .
Bym napisał i podyskutował, ale jesteś w Obywatelach Gallifrey i tam już pisałem, to po co tutaj drugi raz? :P Fajny materiał. standardowo nie zgadzam się z tobą w pewnych kwestiach (Zygoni wyglądają ślicznie! ŚLICZNIE!), no ale to już chyba normalka. :)
Moim zdaniem odcinek był bardzo dobry, chociaż masz rację, każdy oczekiwał od rocznicy czegoś innego, przez co w niektórych momentach można czuć lekki zawód. Jestem jednak bardzo wdzięczna Moffatowi za powtykanie tych aluzji do przeszłości. Wyszło mu to genialnie, a szukanie nawiązań to naprawdę świetna zabawa. Jedynie co mnie naprawdę zabolało, to moment gdy Clara prosi Doctora aby nie niszczył Gallifrey. Miałam wrażenie jakby to ona podjęła decyzję, a Doctor bez żadnego sprzeciwu ją zaakceptował, a słowa, że "Każdy głupi może zostać bohaterem" jakoś wydały mi się nie na miejscu. Co do postaci Bad Wolfa, to cudownie to umieścili, jaką inną postać mogłoby przyjąć sumienie Doctora jak nie Rose :) Do tego fakt, że Dziesiąty i Jedenasty jej nie widzieli był moim zdaniem świetny, bo inaczej moglibyśmy dostać kolejny melodramat z Rose i Dziesiątym w roli głównej. Pytania oczywiście się mnożą, kim był kustosz, skąd poprzednie (i przyszłe) wcielenia wiedziały, że także mają pomóc, jak teraz liczyć te nieszczęsne regeneracje? Szkoda, że nie wyjaśnili jak jedenasty i Clara wydostali się ze strumienia czasu Doctora. Moffat umie zaszokować widza, ale jego problemem jest to, że czasami przesadza i nie dokańcza pewnych wątków. Co do ''The Five(ish) Doctors Reboot'' to genialna komedia. Oglądając nią śmiałam się cały czas i nawet nie wiem kiedy minęło te 30 minut.
No właśnie tez się zastanawiam co z tym strumieniem czasu, może wrócą do tego wątku na święta. A co do Clary - cóż, każdy companion jest takim sumieniem swojego Doktora (dlatego pewnie Moment wybrał Rose/BW w ramach takiego symbolu). Fakt, że Doktor zmienił swoją przeszłość dla Clary, a nie dla siebie moim zdaniem dobrze pasuje do wymowy całej historii :)
Ichabod (ihbd.arhn.eu) Ja po prostu odczułam jakby Clara to na nim wymusiła. Oczywiście towarzysze są po to by przemawiać Doktorowi do rozsądku, jednak nie lubię jak wymuszają coś na nim, a on przez to zapomina że także ma własny rozum. Ale może to już takie nadmierne czepianie się szczegółów ;)
Co do strumienia czasu to mi się przynajmniej wydaje, że był to jakby paradoks czasu.Przecież nikt nic nie zmienił. Moment musiał/a pokazać Doctorowi to co pokazał/a mu wcześnie (wibbly wobbly timey wimey), a Doctor podiął tą samą decyzję co wcześniej tylko, że w każdym wcieleniu wymazywał sobie pamięć wię o tym nie wiedział. Przynajmniej wydaje mi się, że to robił no bo raczej sam z siebie nie zapomniał tego 11 razy. Czyli, nic w przeszłości, teraźniejszości, czy przyszłości Doctora się nie zmieniło ponieważ podjął tą samą decyję. Kind of like to co zdażyło się z narodzinami Melody Pond/River Song i nazwaniem jej. River nie zmieniła przeszłości poznając swoich rodziców i wychowując się z nimi przez co Amy nawała swoją córke Melody po swojej przyjaciółce. to miało się zdarzyć, bo inaczej Meldoy nie byłoby nigdy jej imieniem,a Amy i Rory mogliby się niegdy nie zejść. Reasumując, Doctor miał przez ok. 400 lat wierzyć, że zamordował wszystkich Władców Czasu bo inaczej nigdy by ich nie nie zamordował. Ok, it's wibbly wobbly timey wimey...
Pewnie jak każdy oczekiwałem Wojny Czasu, tych wszystkich broni wymazujących planety z historii, o których było w War Games (?) i War Doctora ich używających, będąc tym, jak to Ichabod nazwałaś, badassem. Ale tego nie było. I... wydaje mi się, że to dobrze. Moffat zastosował tu pewną ważne zasade kina, którą można zauważyć w jego nastraszniejszych powtorach; Weeping Angels i Silence. Mianowicie; to czego nie widzimy jest najstraszniejsze. Więc dobrze, że nie widzieliśmy całej wojny. Bo pod koniec byłyby tylko dwie możliwe reakcje: 1. 'FUCK MAN ALE ZAJEBIŚCIE!' albo 2. 'Welp, zjebali Wojnę Czasu.' Bo jestem pewien, że War Doctor tym całym badassem był. Pomyśl, w Night of the Doctor widzimy Hurta jeszcze młodego, z czarnymi długimi włosami, bez zarostu. A potem skok do ostatniego dnia wojny. Jak on już jest stary, ile musiał przeżyć. Rada mówi o tym jak cała zbrojownia jest już pusta. War Doctor mówi ile to rzeczy zrobił i widział. Więc pewnie on większość zużył. I był po prostu zmęczony tym wszystkim. Pamiętajmy, że War Doctor nie jest czymś naturalnym. Został stworzony 'na siłe', przez co czuł się jako wyrzutek. Mimo, że nie powinien - to wciąż w głębi siebie był Doctorem. I jego koniec to tylko potwierdza. War Doctor staje się Doctorem w symbolicznym znaczeniu, nie ma już potrzeby dla War Doctora, przez co dochodzi do regeneracji. Ale nie-użycie Momentu i całe te uświadomienie sobie, że jest mimo wszystko w porządku, i jest Doctorem dochodzi podczas spotkania z 10 i 11, więc tego nie pamięta. Przez co 9 & 10 & 11 mogą się go bać i go sobie nienawidzieć. 9 narodził się i ostatnie co pamiętał, to to, że miał użyć Momentu. Więc pewnie poleciał sprawdzić i zobaczył wszystko zniszczone. Skoro o Momencie mowa. Nie rozumiem jak doszedłeś do wniosku, że Billie gra Bad Wolfa. W prostu sposób wyjaśnili, że to nie Rose, tylko Interface Momentu. Który wyglądał jak Rose. A że Rose w pewnym momencie życia była też Wilkiem, to i Moment nie mógł się zdecydować, czy nazywa się Rose Tyler czy Bad Wolf. Widzę też, że coś w komentarzach pisaliście o End Of Time, ale nie chcę mi sie teraz tego szukać c: Jeśli chodzi o to, że nie pokrywa się z kanonem, to tak, pokrywa się, nawet o tym wspomnieli. Chyba gdy pierwszy raz widzimy radę, mówią coś o tym, zę High Council ma swoje własne plany. Jak dla mnie to jasna aluzja do tego, że Rassilon bał się, ze Doctor użyje Momentu, więc bla bla End of Time się zdazyło. Ale jeszcze przed Day of the Doctor. Kustosz. ''Stary człowiek chce sie z tobą widzieć, Doctorze''. Myślałem, że chodzi o Capaldiego (btw jego cameo - epic). Byłem zaskoczony, że Baker. I trochę bullshit, że to jakaś 453 regeneracja Doctora, i jest tak stary, że sie wszysktim zmęczył i może na nowo używać stare, ulubione twarze. Ale niech będzie. Bo mam małą teorię. Pamiętamy tą młodą naukowiec (o imieniu Yes c: ), która miała na sobie szalik Czwartego i która totalnie była Whovianem? Wyobrażam sobie, że to kustosz właśnie dał jej ten szalik. I, że często spotykają się i rozmawiają. Może nawet o Doctorze. To taki mój mały headcanon c: Um, to chyba wszystko co w tej chwili mi po głowie chodzi. Ogólnie, strasznie dobrze się bawiłem oglądając. Oceniam na...hm... 12/13 Twelve of all thirteen, sir!
Co do Rose/Bad Wolf/Moment - ech, niestety, błąd w skrypcie i jakieś chwilowe zaćmienie. Tak, wiem, że Billie gra interfejs Momentu, nawet jest to na samym starcie wyraźnie powiedziane, więc nie mam pojęcia czemu tego w końcu nie poprawiłem. No nic, dodam adnotację. Odnośnie End of Time - mówiliśmy o czymś innym, mianowicie, że celem Doktora było niedopuszczenie do powrotu Władców Czasu, a tutaj wręcz odwrotnie. Ale zawsze możemy założyć, że choć Time Lords to straszne skurczybyki, to tylko sam High Council był aż tak szalony i niebezpieczny. I fakt, trzyma się to i tak kupy, nawet jest mowa w Day of the Doctor, że plan Rady pewnie nie wypalił :) Teoria z Osgood jest fajna i na tyle sensowna, że chyba nieprzypadkowo dostaliśmy ten szalik akurat na jej szyi ;)
No a teraz caly ten genialny odcinek poszed sie ..... bo nowy showrunner postanowił zrobic najgorszy finał w historii Doctor who psując nie tylko to co miał zrealizowac ale równiez caly wątek wojny czasu oraz samą podstawe serialu czyli to ze Doctor jest wyjątkowy przez swoje czyny, wybory i poświęcenie. To wrecz styd dla serialu promujacym progresywne idee aby zakonkludowac final tym ze najwazniejsza cecha prawdziwego bohatera to jego pochodzenie. :-/
Ten uczuć, kiedy wszyscy mieli nie wiadomo jakie oczekiwania, przez co byli zawiedzeni, ale ty obejrzałeś tej film dawno po premierze nawet nie wiedząc, że jest jakiś wyjątkowy i dzięki temu jest dla ciebie po prostu największym crossoverem w historii Doktor Who (choć to nadal mało w porównaniu z jednym takim PBFem)
Dla mnie odcinek był genialny :D Oczywiście brakowało mi kilku spraw jak na przykład Ecclestone'a który idealnie by się wpasował ale mimo wszystko kupiłem ten odcinek z całym dobrodziejstwem inwentarza. no i kilkusekundowe cameo Capalldiego... mmm bajka :D W ciągu tych kilku chwil kupił mnie całkowicie i przekonał do siebie jako do nowego Doktora :P. Poza tym postać War Doktora mimo braku poczucia tego wielkiego ciężaru wojny i tak dalej została jak dla mnie odegrana bardzo poprawnie. Widać że Doktor Hurta szukał w swojej przyszłości potwierdzenia tego, że robi słuszną rzecz. I takie perełki jak "kłótnia" Doktorów w więzieniu o tym ile było dzieci na Gallifrey. Istny MAJSTERSZTYK. Słowem podsumowania mogło być lepiej ale kiedy to oglądałem czułem, że śmieje się mój wewnętrzny mały chłopiec, a o to chyba chodziło, nie? :D
Oj tak, Christopher by się przydał, chociaż na chwilkę.
Dla mnie ten odcinek był świetny, ponieważ nie miałem żadnych oczekiwań, co do odcinka. Oglądałem na bieżąco, dzięki czemu łączyło się to z resztą odcinków.Szkoda jedynie, że nie było Christophera Eccelsona, ponieważ po Smithie jest moim ulubionym Doctorem.
To jak wrażenia po opadnięciu emocji? ;)
Dzięki! Powiedziałeś wszystko to co mi w głowie siedziało a nie umiałam ubrać tego w słowa!
Mi się tam wszystko z "Day of the Doctor" jak i z twoim nowym odcinkiem na jego temat podobało :3
Osobiście finał spełnił moje oczekiwania w 100% Głównie dlatego, że jako jeden z niewielu(albo jedyny na tej planecie) nie nastawiałem się na superpordukcję, przebijającą jakością wszystkie filmy nagrodzone Oscarami razem wzięte. Spodziewałem się za to ładnego zwieńczenia tych 50 lat, czerpiącego większymi lub mniejszymi garściami z przeszłych sezonów. Czy to starych, czy to nowych. I dokładnie to dostałem :D
A ja wypowiem się nie tyle na temat odcinka Co wcielenia Capaldiego. Szczerze byłem średnio co do niego przekonany, może dlatego że moją przygodę z Doktorem zacząłem od młodszych wcieleń. Jednak tymi 2-3 sekundami w "Day of the Doctor" kupił mnie całkowicie. Kiedy pokazali jego zdeterminowane, troszkę wściekłe oczy wiedziałem że poza byciem poczciwym starszym facetem przemierzającym czas i przestrzeń w swojej niebieskiej budce może też być Doktorem który poprowadzi bitwę na Trenzalore i idealnie dopełni istnienie Doktora (o ile przyjmiemy że wciąż zmierzamy do tego momentu). O ile uwielbiam Matta to już nie mogę się doczekać na odcinek świąteczny. A żeby nie było że Spamuje to dwa zdania na temat odcinka. Gallifrey Falls No More. I Lepiej Być nie mogło ;)!
hm , ostatnio naszły mnie przemyślenia , czy dla fanów serialu odpowiadało by , gdyby kolejnym wcieleniem doktora , byłaby dziewczyna o ciętym i ironicznym języku . Postać mroczna , ale i z zrozumiałym przesłaniem
Ja osobiście po prostu dobrze się bawiłem na tym odcinku, i to mi wystarczy. Paradoksów i błędów logicznych będzie się czepiał później, jeśli faktycznie coś zgrzytnie w późniejszych epizodach.
P.S.
Tłumaczenie na naszym BBC mnie zabijało :D Czaso-maso.
CZASO-MASO??? nie mogę uwierzyć, że tak to przetłumaczyli, po prostu nie mogę
*****
Potwierdzam. Rozwaliło system.
Uwielbiam ten serial i Twoje na jego temat wypowiedzi brawo Ichabod.
I co by tu napisać... Mam sporo przemyśleń na temat tego specjalnego odcinka. Po części podzielam twoją opinię Ichabod, również się zawiodłem w pewnym stopniu. A w szczególności na trzech pewnych elementach. Po pierwsze - reżyseria, która wypada tu na prawdę blado. "End of Time" sprzed ponad trzech lat wyglądał lepiej wizualnie. Tam wątpliwą pisaninę Russela T. Daviesa (chociaż źle nie było) rekompensowała dobra reżyseria i praca kamery, a jak Tennant regenerował to miałem łzy w oczach. Dzisiaj miałem łzy w oczach, bo nie zobaczyłem w pełni Ecclestona. I to jest drugim elementem. To właśnie razem z dziewiątym doktorem wkręciłem się w Whoniwersum. Aż trudno uwierzyć, że Moffatowi nie udało się namówić Ecclestona na te kilka cholernych minut na planie i raptem kilka sekund przed kamerą. Kiedy było już zakończenie i Hurt miał regenerować to trzymałem kciuki w nadziei, że zobaczę chociaż na chwilę dziewiątego, ale tak się nie stało - dostałem oczy wycięte z jakiejś foty na twarzy Hurta i cięcie! Tak niewiele, a tak rani. Może się nawróci, jak zobaczy, co "przepuścił", podobnie jak nawrócił się kiedyś Tom Baker, który nie chciał brać udziału w "The Five Doctors". Mam nadzieję, że ujrzę jeszcze dziewiątego doktora przynajmniej na chwilę w którymś przyszłym odcinku. Kolejną zawodzącą rzeczą jest czas trwania i problemy scenariusza. OMG! Moffat, ogarnij się czasem! Wszystkie wątki są pomieszane, nierówne i za szybko się "wymieniają", a zakończenie, chociaż epickie rzecz jasna, to za szybkie, można było to wyciągnąć do półtorej godziny, albo nawet jeszcze dłużej. Moffat mógłby w ten sposób lepiej wszystko uporządkować bez tych szalonych przeskoków i odskoków oraz przygotować nas lepiej na epickie jebnięcie wszystkimi Doktorami na końcu. :) Swoją drogą, to też mnie nie zachwyciło. Wszyscy wzięli się właściwie znikąd i pokazano ich w chamski sposób poprzez ujęcia ze starszych epizodów. A ostatnie ujęcie całej dwunastki patrzącej na Gallifrey to już... ech. Mogli ich chociaż w ruch jakiś drobny wprawić, a jeśli animatorzy nie wyrabiali można było poprosić nawet fanów o pomoc, którzy raczej by nie odmówili. Chodzi mi o genialnego kolesia (kanał na YT: John Smith), który sam zrobił epicki trailer z ruchomymi bohaterami, akcją i to tylko z kilku obrazków: Doctor Who: 50th Anniversary Special Trailer - in 3D! A co do zalet to nie będę się rozpisywał, bo już sam większość powiedziałeś. ;) Ostatecznie uważam, że ten odcinek zasługuje na miano specjala na 50 rocznicę, ale mógłby być znacznie lepszy. Teraz czekam na Christmas Special i regenerację jedenastego.
osobiscie myslalem , ze odcinek bedzie bardziej mroczny/ciezki w odbiorze a war doctor bedzie bardziej zmeczony zyciem, za to dostalismy pociesznego staruszka. Sam odcinek jednak ok, niemniej jakas niescislosc mi sie zrodzila w glowie- w End of times gdzie wladcy czasu wracaja wyraznie jest powiedziane, ze wojna czasu jak i cale Galifrey zostalo zamkniete w bance czasu a tu wkolko wszyscy jordola o jakims spaleniu i anihilacji.
Cześć super recenzja mam do ciebie pytanko czy mógłbyś wstawić jeszcze raz z linki do tych filmów o
Których wspominasz bo te które są to się nie otwierają
Dla mnie to ten odcinek był świetny , ale jak ty to mówiłeś można go było albo wydłużyć albo skrócić .
SPOTKANIE WSZYSTKICH POSTACI DOCTORA OBSERWUJĄCYCH GALLIFREY .NAJLEPSZA SCENA EVER :D .
Miałem podobne wrażenia. Swoją drogą Time of The Doctor nawet fajniesze
Mój ulubiony tekst z odcinka:
Jedenasty do Dziesiątego: "I'm not judging you" :D
11:25 Najlepszy moment :DD
kocham doctora i cieszy mnie to że jest i dla dzieci i dla dorosłych
50 lat Doctora Who.Brawo.Oby tak dalej :)
Tą scenkę na końcu obejrzałem z 5 razy :}
Ja spodziewałem się wrzucenia wszystkich doktorów i jeden problem który mógł zniszczyć cały wszechświat a jednocześnie z taką pompą że o jacie.
Bym napisał i podyskutował, ale jesteś w Obywatelach Gallifrey i tam już pisałem, to po co tutaj drugi raz? :P
Fajny materiał. standardowo nie zgadzam się z tobą w pewnych kwestiach (Zygoni wyglądają ślicznie! ŚLICZNIE!), no ale to już chyba normalka. :)
Moim zdaniem odcinek był bardzo dobry, chociaż masz rację, każdy oczekiwał od rocznicy czegoś innego, przez co w niektórych momentach można czuć lekki zawód. Jestem jednak bardzo wdzięczna Moffatowi za powtykanie tych aluzji do przeszłości. Wyszło mu to genialnie, a szukanie nawiązań to naprawdę świetna zabawa. Jedynie co mnie naprawdę zabolało, to moment gdy Clara prosi Doctora aby nie niszczył Gallifrey. Miałam wrażenie jakby to ona podjęła decyzję, a Doctor bez żadnego sprzeciwu ją zaakceptował, a słowa, że "Każdy głupi może zostać bohaterem" jakoś wydały mi się nie na miejscu. Co do postaci Bad Wolfa, to cudownie to umieścili, jaką inną postać mogłoby przyjąć sumienie Doctora jak nie Rose :) Do tego fakt, że Dziesiąty i Jedenasty jej nie widzieli był moim zdaniem świetny, bo inaczej moglibyśmy dostać kolejny melodramat z Rose i Dziesiątym w roli głównej. Pytania oczywiście się mnożą, kim był kustosz, skąd poprzednie (i przyszłe) wcielenia wiedziały, że także mają pomóc, jak teraz liczyć te nieszczęsne regeneracje? Szkoda, że nie wyjaśnili jak jedenasty i Clara wydostali się ze strumienia czasu Doctora. Moffat umie zaszokować widza, ale jego problemem jest to, że czasami przesadza i nie dokańcza pewnych wątków. Co do ''The Five(ish) Doctors Reboot'' to genialna komedia. Oglądając nią śmiałam się cały czas i nawet nie wiem kiedy minęło te 30 minut.
No właśnie tez się zastanawiam co z tym strumieniem czasu, może wrócą do tego wątku na święta. A co do Clary - cóż, każdy companion jest takim sumieniem swojego Doktora (dlatego pewnie Moment wybrał Rose/BW w ramach takiego symbolu). Fakt, że Doktor zmienił swoją przeszłość dla Clary, a nie dla siebie moim zdaniem dobrze pasuje do wymowy całej historii :)
Ichabod (ihbd.arhn.eu) Ja po prostu odczułam jakby Clara to na nim wymusiła. Oczywiście towarzysze są po to by przemawiać Doktorowi do rozsądku, jednak nie lubię jak wymuszają coś na nim, a on przez to zapomina że także ma własny rozum. Ale może to już takie nadmierne czepianie się szczegółów ;)
Co do strumienia czasu to mi się przynajmniej wydaje, że był to jakby paradoks czasu.Przecież nikt nic nie zmienił. Moment musiał/a pokazać Doctorowi to co pokazał/a mu wcześnie (wibbly wobbly timey wimey), a Doctor podiął tą samą decyzję co wcześniej tylko, że w każdym wcieleniu wymazywał sobie pamięć wię o tym nie wiedział. Przynajmniej wydaje mi się, że to robił no bo raczej sam z siebie nie zapomniał tego 11 razy. Czyli, nic w przeszłości, teraźniejszości, czy przyszłości Doctora się nie zmieniło ponieważ podjął tą samą decyję. Kind of like to co zdażyło się z narodzinami Melody Pond/River Song i nazwaniem jej. River nie zmieniła przeszłości poznając swoich rodziców i wychowując się z nimi przez co Amy nawała swoją córke Melody po swojej przyjaciółce. to miało się zdarzyć, bo inaczej Meldoy nie byłoby nigdy jej imieniem,a Amy i Rory mogliby się niegdy nie zejść. Reasumując, Doctor miał przez ok. 400 lat wierzyć, że zamordował wszystkich Władców Czasu bo inaczej nigdy by ich nie nie zamordował. Ok, it's wibbly wobbly timey wimey...
Zajebisty odcinek nie mam nic więcej do powiedzenia :D
mam pewien pomysł ty kochasz jeysona a kolmyr frediego moglibyście zrecenzowac fredi vs jayson ? przepraszam za błędy
Pewnie jak każdy oczekiwałem Wojny Czasu, tych wszystkich broni wymazujących planety z historii, o których było w War Games (?) i War Doctora ich używających, będąc tym, jak to Ichabod nazwałaś, badassem. Ale tego nie było. I... wydaje mi się, że to dobrze. Moffat zastosował tu pewną ważne zasade kina, którą można zauważyć w jego nastraszniejszych powtorach; Weeping Angels i Silence. Mianowicie; to czego nie widzimy jest najstraszniejsze. Więc dobrze, że nie widzieliśmy całej wojny. Bo pod koniec byłyby tylko dwie możliwe reakcje: 1. 'FUCK MAN ALE ZAJEBIŚCIE!' albo 2. 'Welp, zjebali Wojnę Czasu.'
Bo jestem pewien, że War Doctor tym całym badassem był. Pomyśl, w Night of the Doctor widzimy Hurta jeszcze młodego, z czarnymi długimi włosami, bez zarostu. A potem skok do ostatniego dnia wojny. Jak on już jest stary, ile musiał przeżyć. Rada mówi o tym jak cała zbrojownia jest już pusta. War Doctor mówi ile to rzeczy zrobił i widział. Więc pewnie on większość zużył. I był po prostu zmęczony tym wszystkim. Pamiętajmy, że War Doctor nie jest czymś naturalnym. Został stworzony 'na siłe', przez co czuł się jako wyrzutek. Mimo, że nie powinien - to wciąż w głębi siebie był Doctorem. I jego koniec to tylko potwierdza. War Doctor staje się Doctorem w symbolicznym znaczeniu, nie ma już potrzeby dla War Doctora, przez co dochodzi do regeneracji. Ale nie-użycie Momentu i całe te uświadomienie sobie, że jest mimo wszystko w porządku, i jest Doctorem dochodzi podczas spotkania z 10 i 11, więc tego nie pamięta. Przez co 9 & 10 & 11 mogą się go bać i go sobie nienawidzieć. 9 narodził się i ostatnie co pamiętał, to to, że miał użyć Momentu. Więc pewnie poleciał sprawdzić i zobaczył wszystko zniszczone.
Skoro o Momencie mowa. Nie rozumiem jak doszedłeś do wniosku, że Billie gra Bad Wolfa. W prostu sposób wyjaśnili, że to nie Rose, tylko Interface Momentu. Który wyglądał jak Rose. A że Rose w pewnym momencie życia była też Wilkiem, to i Moment nie mógł się zdecydować, czy nazywa się Rose Tyler czy Bad Wolf.
Widzę też, że coś w komentarzach pisaliście o End Of Time, ale nie chcę mi sie teraz tego szukać c: Jeśli chodzi o to, że nie pokrywa się z kanonem, to tak, pokrywa się, nawet o tym wspomnieli. Chyba gdy pierwszy raz widzimy radę, mówią coś o tym, zę High Council ma swoje własne plany. Jak dla mnie to jasna aluzja do tego, że Rassilon bał się, ze Doctor użyje Momentu, więc bla bla End of Time się zdazyło. Ale jeszcze przed Day of the Doctor.
Kustosz. ''Stary człowiek chce sie z tobą widzieć, Doctorze''. Myślałem, że chodzi o Capaldiego (btw jego cameo - epic). Byłem zaskoczony, że Baker. I trochę bullshit, że to jakaś 453 regeneracja Doctora, i jest tak stary, że sie wszysktim zmęczył i może na nowo używać stare, ulubione twarze. Ale niech będzie. Bo mam małą teorię. Pamiętamy tą młodą naukowiec (o imieniu Yes c: ), która miała na sobie szalik Czwartego i która totalnie była Whovianem? Wyobrażam sobie, że to kustosz właśnie dał jej ten szalik. I, że często spotykają się i rozmawiają. Może nawet o Doctorze. To taki mój mały headcanon c:
Um, to chyba wszystko co w tej chwili mi po głowie chodzi. Ogólnie, strasznie dobrze się bawiłem oglądając. Oceniam na...hm... 12/13
Twelve of all thirteen, sir!
Co do Rose/Bad Wolf/Moment - ech, niestety, błąd w skrypcie i jakieś chwilowe zaćmienie. Tak, wiem, że Billie gra interfejs Momentu, nawet jest to na samym starcie wyraźnie powiedziane, więc nie mam pojęcia czemu tego w końcu nie poprawiłem. No nic, dodam adnotację. Odnośnie End of Time - mówiliśmy o czymś innym, mianowicie, że celem Doktora było niedopuszczenie do powrotu Władców Czasu, a tutaj wręcz odwrotnie. Ale zawsze możemy założyć, że choć Time Lords to straszne skurczybyki, to tylko sam High Council był aż tak szalony i niebezpieczny. I fakt, trzyma się to i tak kupy, nawet jest mowa w Day of the Doctor, że plan Rady pewnie nie wypalił :) Teoria z Osgood jest fajna i na tyle sensowna, że chyba nieprzypadkowo dostaliśmy ten szalik akurat na jej szyi ;)
ichabod myślisz, że dał byś rade zrobić coś w rodzaju Disneycember albo Dreamworks-uary ?
Nie wiem, czy do końca podobało mi się wielkie zmienienie serialu. Chyba za bardzo boję się, że zrobią z naszego wspaniałego Doktora taką Lessie...
11:28 miałem taką samą reakcję :D
szkoda że nie ma christophera
Dlaczego nie było czegoś takiego na 50-lecie Jamesa Bonda?!
Czy mógł byś zrobić recenzje [Po Jutrze]?
proszę o lajki pod komentarzem
Jak tam "Grubabod" po livie! ^^
Liczyłem, że John Hurt będzie mroczniejszą i ciekawszą postacią. ;/
A to nie jest przypadkiem tak że War Doctor zregenerował się w Capaldiego?
To ile ma być jeszcze tych regeneracji przed Ecclestonem? :)
Jeszcze może Moffat dorzuci do kanonu Doktorów z "The Curse of the fatal death" :))
I jeszcze tego ze Scream of Shalka ;D
chyba odblokowali ci doktorów who
No a teraz caly ten genialny odcinek poszed sie ..... bo nowy showrunner postanowił zrobic najgorszy finał w historii Doctor who psując nie tylko to co miał zrealizowac ale równiez caly wątek wojny czasu oraz samą podstawe serialu czyli to ze Doctor jest wyjątkowy przez swoje czyny, wybory i poświęcenie.
To wrecz styd dla serialu promujacym progresywne idee aby zakonkludowac final tym ze najwazniejsza cecha prawdziwego bohatera to jego pochodzenie.
:-/
doktor hu :)
:D
Żyjemy w Polsce, mów "Wojna Czasu" a nie "Time War". Proszę...
Może woli angielską nazwę.