Bardzo chętnie słucham Pana , szczególnie kiedy jest mowa o kimś Panu nieprzychylnym. Jeśli chodzi o Zygmunta Kałużyńskiego, pamiętam jako młoda dziewczyna że jako krytyk filmowy prezentował się w sposób co najmniej dziwaczny, trudno było traktować go zupełnie poważnie. Podziwiam w Panu to że nawet najtrudniejsze w kontakcie osoby potrafi Pan przedstawić w sposób całkiem przyjazny bądź wyrozumiały. Ja też podzielam taki punkt widzenia, ponieważ również wiem że człowiek złośliwy i agresywny jest po prostu nieszczęśliwy sam ze sobą i bardziej należy mu współczuć niż go potępiać.Panie Krzysztofie pozdrawiam Pana serdecznie.
Ciekawie nakreślona sylwetka bardzo kontrowersyjnego dziennikarza i krytyka. Od Pana można się uczyć jak formułować oceny ludzi, którzy nam szkodzą, obrażają publicznie bez deprecjonowania ich. To wszystko jest w Pana wypowiedzi o Zygmuncie Kałużyńskim. Brawo. ❤🎉
Wyobrażam sobie skupienie i zainteresowanie studentów Pana Zanussiego na jego wykładach. Szczerze zazdroszczę. Sam już chyba wszystkie / na YT / wywiady wysłuchałem i wciaz szukam kolejnego.
Salomonowym wyrokiem bo rozumienia wzrokiem relatywnym potokiem mnogich wspomnień . Otokiem bez urazy a najgłębszy . Z elegancji dyplomacją Zanussi Pierwszy !
Uwielbiam pana Kałużyńskiego,autorytet ,wiedza , poczucie humoru i nietuzinkowa osobowość to był gość !!!!Kultowe słowa "...panie Tomaszu..." będę słyszał już zawsze
Pan prof . jak zawsze zadziwia super klasą , co potwierdzają wspomnienia o p. Kałużyńskim Mówić o "śmiertelnym wrogu" z takim dystansem a nawet zrozumieniem ,graniczącym z podziwem na to trzeba być wyjątkowym, w tym ,,empatycznym do bólu człowiekiem - właśnie taki jest Pan prof. ! Jak zawsze najserdeczniej ,z ogromem szacunku i podziwu, pozdrawiam , w oczekiwaniu następnego spotkania.
Bardzo ciekawa opowieść pana Krzysztofa o Kałużyńskim, wiele dopowiadająca do tej wiedzy, którą mamy, bo o Kałużyńskim można było przeczytać sporo. Z dzisiejszej opowieści wyłaniają się subtelne niuanse charakteryzujące głębiej tę nietuzinkową postać. Bardzo mi się spodobało rozróżnienie czym jest " nuda odbiorcy" i "nuda obiektywna" (Kałużyński zarzucał p.Zanussiemu, że jego filmy są nudne).
Lubiłem "Perły z Lamusa" i opowieści, dyskusje przed filmem Zygmunta Kałużyńskiego i Tomasza Raczka. Zapamiętałem Pana Zygmunta jako człowieka, który potrafi bardzo ciekawie opowiadać. Zastanawiałem się za każdym razem jak rozpoczynał się program czy w końcu rozwali czołem stolik w studio. Pozdrawiam.
Odniosłem wrażenie, że Krxysztof Zanussi nie żywi wcale potrzeby zemsty na nieżyjącym od 20 lat krytyku. Przeciwnie, przedstawia różne barwy , także walki u Kałużyńskiego.
Kałużyński był erudytą i ekscentrykiem, ale uwielbiał błaznować, epatować skandalami, etc., pozował na - jak to się dawniej mówiło - „oryginała”. Miał zupełnie inny temperament, system wartości, światopogląd, a przede wszystkim „estetykę filmową” niż Zanussi. Kochał krwiste kino, więc nic dziwnego, że irytowały go kameralne, stawiające pytania o sens życia filmy Zanussiego, niemniej w cotygodniowej „tabelce 9 gniewnych ludzi” czasopisma „Film” dawał Zanussiemu - biorąc pod uwagę jego „awersję” do tego typu kina - wysokie noty. W historii polskiego filmu po ’45 Zanussi ma miejsce w pierwszej 10 reżyserów. Zrobił wiele doskonałych filmów, które wywarły duży wpływ, na co najmniej dwa pokolenia Polaków. Należę do tego grona - jako licealista i student z wypiekami na buzi chłonąłem „Zanudziego” („Zanuddiego”) i wcale się nie nudziłem. Na świecie jednak nie został tak doceniony, jak jego koledzy Polański, Wajda, Skolimowski, Żuławski, a szkoda. Ale z drugiej strony może i dobrze, bo dzięki temu Zanussi nie spoczął na laurach i jego działalność pozafilmowa jest bardzo ciekawa. Cóż, de gustibus non est disputandum. Dużo bym dał, żeby posłuchać tej prywatnej rozmowy „od serca” z przed lat, o której wspomina Zanussi.
I to się nazywa prawdziwa kultura wypowiedzi ! Tak można porównać lekko zaniedbanego kaktusa - stojącego na zakurzonym parapecie do bukietu kwiatów w wazonie .
Kultura wypowiedzi to znak firmowy pana Zanussiego. To fakt. Jest jednak w tej wypowiedzi nieco fałszu i wyraźny ton pobłażliwie-protekcjonalny. Brzmi to jakby nasz uznany Biskup-Reżyser pochylił się łaskawie nad niesforną owieczką ze swojej parafii, dowodząc tym samym jaki jest wspaniałomyślny dla małości tego, który go tak zawzięcie krytykuje.
"Dziękować Bogu!" Ojczyzna nasza to nie tylko przaśność,objawiająca się co miesiąc,pewnego dnia.Piękne słowa wypowiedziane ustami Wielkiego Intelektualisty.Najpiękniejszy opis krytyki tego krytyka.
Nie da się tutaj napisać dosadniej bo algorytm nie przepuści treści dlatego odpowiem ci w ten sposób, może tego mi nie ocenzurują...otóż wolę przaśność niż rządy namiestnika namaszczonego za odrą.
Pan ZK reagował typowo - wdał się w romans z PRLem, a że nie umiał go pokochać prawdziwie, stąd wieczny dyskomfort, alergia na prawdę, odwagę w kinie, literaturze etc, stąd wynoszenie na piedestał hollywoodzkiej roboty. Proste, oczywiste reakcje
WRESZCIE po latach tak wyraźnie zrozumiałem, skąd wzięła się po premierze "Czasu apokalipsy" tak nieprzychylna, w ewidentnym zamiarze "miażdżąca" recenzja Kałużyńskiego tego filmu, który mnie wówczas tak przecież zachwycił! Ech, było się młodym, to i naiwnym... :)
Oglądając czasem kanał Tomasza Rączka, często słyszałam wiele pochlebstw skierowanych do ś.p. Zygmunta Kałużyńskiego. Nic dziwnego, pan Raczek wiele mu ma do zawdzięczenia. Pan Zanussi potrafi opowiadać o swoim krytyku ze stoickim spokojem z perspektywy czasu, ale trudno mi uwierzyć, że jego negatywna krytyka nie wywoływała wówczas u pana Krzysztofa żadnych emocji. Nie wiem, czy nawet teraz pan Zanussi jest zupełnie obojętny w stosunku do tej krytyki i jej autora. Potrafi pan jednak panować nad emocjami. Tak na prawdę, jaki był pana cel, kiedy zdecydował się pan mówić o panu Zygmuncie?
Panu Kałużyńskiemu podobała się "struktura kryształu". Pisał o tym filmie: "Byłem na "człowieku z hong-kongu" z Belmondo: czego tam nie ma, aż się miga przed oczami i to we wszystkich kolorach - a jednak interesowałem się tylko umiarkowanie. Zaś patrząc na ten Polski film, na temat tak zwanego życia nijakiego, łapię się na tym, że jest mi się trudno oderwać. Skąd się to bierze?" to tylko fragment oczywiście.
Barwy ochronne część 2. Monodram. Występuje Pan Krzysztof "ale ja naprawdę nigdy nie miałem żadnej urazy do Zygmunta Kałużyńskiego × 30" Zanussi. Kurtyna. Klasa (pozostaje). Smuteczek (też).
Ciekawe iw jakiś sposób potwierdzajace moje "gut fillings" z czasów (oby bezpowrotnie) minionych. Mam nadzieje ze kiedyś p. Tomasz Raczek sie wypowie....no nieważne juz. Czekam na kazdy odcineczek dywagacji p. Zanussiego z utęsknieniem 😊
Uznać przeciwnika właśnie jak pan Zanusii ...to się.PODOBAC ...musi 😁👍.No właśnie.... Potwierdza Pan, iż mimo wad , Zygmunt Kauzynski, był swojego rodzaju prekursorem CELEBRYTY ..bardzo jednak przypadającym do gustu oglądających go widzow , bo pobudzal WYOBRAŹNIĘ 😁 Dlatego bardzo chętnie się GO oglądało i słuchało, bo nawet jeśli przyjąć, że część rzeczy o których mówił, było tylko jego INTERPRETACJĄ..to jednak na tamte czasy bardzo się wyróżniał, na tle szarego PRL i bez dwóch zdań ma to zapisane w historii mediów i kultury 😁👍 . . .
Pan Zanussi jest artystą. Swym działaniem przenika wszystko. Granic materii nie zatrzymuje. Docieka. W głąb ją nam emanuuje. Konsekwencją wizji dokonuje, gdzie każdy siebie poszukuje.
tym razem błąd, widzę u Pana zdenerwowanie i chce mu Pan przylozyc ALE biorę / lykam wszystko Kaluzynskiego i wszystko Pana co Pan wyrezyseriwal i mowi, a ZK swietnie mowil i pisal o filmach bardzo to wciagajace
Tekst Kałużyńskiego o "Strukturze kryształu". Film Polski "Struktura kryształu" sygnalizuję, być może, wystąpienie nowego nurtu w naszym kinie. Na co od dawna oczekujemy. Film jest debiutem, co oczywiście nie musi oznaczać automatycznie pojawienia się nowości. Nawet przeciwnie, młodzi startujący w naszym filmie stosowali raczej taktykę doszlusowywania, to znaczy, występowali w tonacji modnej i uprawianej(nowa fala nadwiślańska, czyli kłopoty obyczajowe męsko-damskie w ramach fotografii nastrojowej). Uprawia się też debiut fajerwerkowy: by rzucał się w oczy. Krzysztof Zanussi, autor "struktury", nie zrobił ani jednego, ani drugiego. A przecież kto wie, czy wraz z nim nie wkracza do kina pokolenie, czyli ta nowa odświeżająca kategoria, której ducha wywołuje się od lat na próżno, by się objawił. Przychodzi on w formie niespodziewanej: dyskretnej. Może takie jest oblicze owej generacji wyglądanej, wzywanej od dawna, by nam powiedziała, co niesie ze sobą? Bo długo nie było słuchać nic, co by się jasno rysowało w tym względzie. Jako ostatni charakterystyczny "młody" przemawiał w kinie Skolimowski: było to wystąpienie wybuchowe("rysopis","walkower","bariera", wszystko w przeciągu póltora roku), z posłaniem mniej więcej takim: nie mamy miejsca w społeczeństwie, obijamy się na marginesie moralnym, cierpimy na kompleks wojny(że jej nie przeżyliśmy, zazdrościmy i czujemy się pomniejszeni). Tonacja była niespokojna, kokieteryjna i wyzywająca: na granicy anarchizmu, cokolwiek zarażona pozerstwem. Jeżeli z kolei na podstawie "Struktury" wolno snuć jakieś wnioski co do kolejnej generacji, to wygląda ona na kompletne, antypodyczne zaprzeczenie tamtej. I również innych poprzednich. Już sam reżyser jest osobą odmienną. Zanussi nie ma jeszcze 30 lat, lecz stara się nie robić nic, co by rzucało się w oczy. Jest poważny, pogodny, nosi okulary, nie mówi nic jaskrawego i sprawia wrażenie, że zależy mu na tym by go nie zauważono. Aktor który z nim współpracował tak o nim mówi: "Zupełnie inny styl niż nasi reżyserzy. Żadna kurtka zamszowa z zamkiem błyskawicznym, żadna czapka z daszkiem celuloidowym albo tuba z mikrofonem oraz ryki na planie. Tutaj inny świat: reżyser w krawacie, marynarce, ogolony i z życzliwym uśmiechem, cierpliwie wyjaśnia czego sobie od nas życzy". "Nowa generacja techniczna". Czyżby to o nich chodziło? Bo ostatnio weszli na widownię: bez rozgłosu, bez manifestu, nie lansując mody. "Są już nawet dyrektorami" - mówi ktoś do mnie. Co inni, starsi, z pokolenia Cybulskiego, niedbali, malowniczy, z zacięciem awanturniczym - albo owi jeszcze starsi, straceńcy z barykad warszawskich - odnoszą się do owej ostatniej fali podejrzliwie, z odcieniem wzgardy("nie mają romantyzmu") i nawet lęku("z tą swoją rzecziwością: zjedzą nas na zimno"). Czy jednak na pewno o nich chodzi, z okazji "struktury"? Chyba tak, i nawet więcej, o Was, tak jest, o Was, kochani Czytelnicy "Polityki"! Bo oto co mówi sam reżyser: "Robiłem ten film z myślą o tym kręgu osób, które czytają Politykę, o młodej inteligencji naukowej i technicznej". Zaś w jego ustach deklaracja podobna ma inne znaczenie, niż gdy ją wygłasza(zaś często się coś podobnego słyszy) jakiś notoryczny artycha kinowy, z tych co to zawsze siedzieli za kamerą, a tematów szukają w "Życiu Warszawy". Zanussi przyszedł do kina skądinąd: najpierw przez 5 lat studiował fizykę i uzyskał absolutorium; potem wziął się do filozofii. To, co słyszymy w "Strukturze" o budowie materii oraz na temat pojęcia nieskończoności u myślicieli starożytnych i dzisiejszych - mimo, że są to urywki rozmów uproszczone - to wywodzi się z przygotowania, jakie ma reżyser. Zaś kino to był trzeci rozwojowy etap jego drogi życiorysowej, tak że gdy Zanussi mówi o swoim filmie jako skierowanym do nowej generacji technicznej, to nie dlatego, że "podejmuje zamówienie, bo opinia wzywa" (tak zazwyczaj uzasadniają fachowcy z branży: wybór problemu zaangażowanego - oni, którzy potrafią wszystko), ale dlatego, że jest to, po prostu jego własny temat. Jest on zaś zaskakująco prosty(ale tylko z pozoru, jak się zaraz okaże). Można go opowiadać w następującym zdaniu: "Kolega z politechniki, który zrobił karierę naukową, odwiedza drugiego kolegę, który zaszył się na prowincji i usiłuje namówić go, by poszedł w jego ślady; nie udaję mu się to". To wszystko. Film składa się z rozmów w tonie potocznym, w mieszkaniu na prowincji, gdzie nic się nie dzieje. Nikt nie podnosi głosu ani razu i główny moment ożywienia zdarza się, gdy mąż i żona dla śmiechu rzucają w siebie poduszką. Akcja rozpoczyna się przybiciem przyjaciela, który zamierza przekonać Jana, by przeniósł się do miasta, kończy się zaś jego odjazdem, po wielu bezskutecznych nagabywaniach: czyli z końcem filmu jesteśmy w tym samym miejscu co na początku.
Jest to swego rodzaju antydramaturgia. Wydaję się jakby reżyser rozmyślnie unikał możliwości, jakie dałoby się rozwinąć z tematu. Bo gdyby dostał się on w ręce filmowca standardowego, nie odmówiłby on sobie, oczywiście, efektów wzmacniających widowisko. Przede wszystkim przeciwstawiłby charaktery: jeden byłby blondynem o profilu szopenowskim, energiczny, agresywnym, popisowym zdobywcą świata, drugi krępym brunetem twardo wrosłym w ziemię korzeniami... Nic z tego w "strukturze"; Marek i Jan są podobni do siebie, obydwaj o powściągliwym uśmiechu, obydwaj wyrażający się ostrożnie - zaprzeczenie konfliktu! Widz potrzebuje niejakiego czasu, by ich odróżnić. Gdyby autor traktował swój film symbolicznie(ale nie traktuje), moglibyśmy przypuścić, że idzie tu o dwie strony tej samej osobowości. Ale nie: idzie po prostu o dwóch ludzi z tej samej generacji, z tego samego kręgu, o tej samej umysłowości - z tym, że jest moędzy nimi różnica wewnętrzna i ona to jest motorem starcia, nie miej istotnym, niż gdyby było przeciwni sobie jak ogień i woda. Przepraszam: bardziej istotnym, bo właśnie to, co jest odmienne w dwóch ludziach o podobnym losie, jest dopiero uderzającym problemem moralnym, lecz o tym za chwilę. Ale idźmy dalej tropem ewentualnego szablonowego wyrobu kinowego. Jan jest żonaty, Marek nie: czy Anna znudzona monotonią prowincji, nie powinna zakochać się w tym efektownym przybyszu? Muszę przyznać, że oczekiwałem czegoś podobnego: ach, te przyzwyczajenia widza, który oglądał za dużo filmów! Ale zawiodłem się: ani cienia romansu. Anna zresztą jest szara, nieefektowna, niechętnie wysuwa się ku przodowi... wszystko inaczej niż "być powinno"! Wygląda na to, że reżyser z niejakim uporem sam sobie wytrąca z ręki możliwości zabawienia. A jednak, rezultat jest paradoksalny: "struktura" jest filmem wciągającym. Byłem właśnie na "człowieku z hong-kongu" z Belmondo i Urszulą Andrews: czego tam nie ma, aż się miga przed oczyma i to we wszystkich kolorach - a jednak interesowałem się tylko umiarkowanie. Zaś patrząc na ten Polski film, na temat tak zwanego życia nijakiego, łapię się na tym, że jest mi się trudno oderwać. Skąd się to bierze? Szukajmy więc wyjaśnienia. Być może, mimo całego ascetyzmu, a kto wie, czy właśnie nie z tego powodu, na plan pierwszy wysuwa się pytanie, czy Jan da się przekonać i wyjedzie, czy też nie: ponieważ jest to jedyny problem, który tu został "wypreparowany do nagiej kości", niewykluczone, że działa on z podwójną siłą. Wzmacnia go zaś to, co można by nazwać zagadką psychologiczną. Jest to po trosze jak że współczesną powieścią kryminalną: dawniej suspens polegał na pytaniu, kto zabił. Dzisiaj w romansach "czarnych", znamy od początku zbrodniarza i oglądamy przestępstwo jego oczyma. A jednak podniecenie jest nie mniejsze niż w dawnym kryminale szaradowym: bo to, co nas pasjonuje tym razem, to jest tajemnicą charakteru zabójcy, jest w nim nieprzejrzystość, którą chcielibyśmy wyjaśnić, tym więcej niż stopniowo, w miarę rozwijania się obserwacji, przekonujemy się, że mamy z nim coraz więcej wspólnego... Może to stwierdzenie wygląda niespodziewanie, ale "struktura" ma coś z takiego kryminału. Bo dobre kino zawsze ma coś z kryminału. Niezależnie od tego, jak bardzo byłoby wstrzemięźliwe, eliminujące, ambitne. Bo znowu z drugiej strony "struktura" jest spokrewniona - co wygląda na następną osobliwość - ze współczensym kinem nowej fali. Kierunek ten, jak wiadomo, podejmuje z uporem tematy, w których "nic się nie dzieje", powstaje antyfilm, zaś widzowie przebąkują o pretensjonalności i mistyfikacji. Jednak artyści nowofalowych z uporem nie chcą zrezygnować: sądzą, że są na dobrej drodze. O co im chodzi? Z okazji każdego następnego filmu, przedstawiającego wkręcanie śruby w ciągu dwóch godzin, jego autorzy powtarzają swoje credo, mniej więcej takie: " Nie chcemy cyrku: o to w kinie najłatwiej. Gdy na ekranie dużo się dzieje, widz wodzi wzrokiem za tym miganiem. Gdy rusza się mało, widz sam szuka ruchu, staje się uważny, patrzy z kolei w siebie, zastanawia się, kontempluje". Otóż trzeba trafu, że Zanussi w "strukturze" wykonał ten program, bynajmniej się za nim nie uganiając. Jego film bowiem nie ma nic z innych efektownych chwytów montażowych, mieszania czasów, skrótów skojarzeniowych itp., stosowanych przez kino modne ostatnio. "Struktura" jest filmem realistycznym, opowiada chronologicznie jedno po drugim, wyczerpuje każdą scenę, jak to zwykło robić klasyczne kino narracyjne. Można więc powiedzieć, że osiąga cel estetycznej "nowej fali" środkami tradycyjnymi. Wszystko to w sumie tłumaczy, od strony sztuki, skąd wzięło się skuteczne działanie filmu i jego oryginalność. Jednak jego walor najważniejszy i decydujący to jest sam temat. Może nasilniejszą stroną filmu jest sposób, w jaki został on postawiony: od wewnątrz, sam w sobie bez ozdobników, na tle najbardziej potocznej polskiej sytuacji codziennej. Dawno już w naszym filmie nie było klimatu tak autentycznego jak prowincja w "Krysztale", z owym typowym domem o niskim pułapie w wiecznym półświetle, atmosferze, którą spotyka się w Kieleckim, Radomskim czy Lubelskim(fotografia: Stefan Matyjaszkiewicz). Problem, jest to samo sedno naszego życia. Dlaczego decydujemy się wykonać tę, a nie inną pracę, takie a nie inne zadanie życiowe, zostać tu, a nie jechać przed siebie? Ile jest w takim postanowieniu powołania, ile konieczności, ile wreszcie - podświadomości? Wszystkie te pytania "struktura" szkicuje, może po raz pierwszy w naszym kinie w sposób odpowiedzialny. Jeżeli autor "struktury" i jego film rzeczywiście reprezentuje pokolenie, to wypadnie stwierdzić, że jemu to dopiero i nareszcie przypadło w udziale spróbowanie sztuki, której potrzeba dręczy nas od lat: jest to pierwszy polski film o pracy, powiedzmy nawet: produkcyjniak, proszę bardzo, niech będzie: ale psychologiczny. Polityka 43/1969
"ZANUSSI Krzysztof - syn swojej mamusi Robi film o Kolbem. Do Oświęcimia przewieziono już niezbędne wyposażenie planu zdjęciowego w postaci klęcznika z napisem: reżyser." Urban - Alfabet (nomen omen), jz
"trochę licencjonowany opozycjonista", Panie Zanussi, większość swoich filmów zrobił Pan za kasę komunistów, przeciw komunie. Jak to nazwać? Do wyboru dwie odpowiedzi: a. licencjonowany opozycjonista b. listek figowy jz
Wystrczy przeczytac opinie Termanda w jego pamietnikach, mowi mniej wiecej to co Pan powiedzial. Moge sie z Panem zgadzac albo nie . ale bardzo uwaznie Pana slucham.
wrazliwiec o wrazliwcu , dobrze ze zawsze sa zbuntowane nietuzonkowe niezywykle odmienne osoby tacy ludzie pokazuja swiat z innej perspektywy, dzis panKaluzynski wysmialby holownie nitrasow ,itp kreatury oraz tecze LGBT i trzaskowskiego znajac jego przesmiewczosc i czarny humor , inni ludzie ina kultura slowa , a tak naprawde to KLASA ,DZIS TO WIDAC LEPIEJ , a co do lewicy na zachodzie jest zupelnie innym glosem niz polska lewcia kawiorowa , tam lewica widzi wyzysk dokladniej i dlatego tak wielu pociaga u nas to zwykle zajecie cwaniakow by dobrze zarobic i sie nie narobic , marks by ich wszystkich przegonil bo to tylko udajace lewice salonowe lwy i ludzie od osmiorniczek w restaracyjkach brukselek i paryzew
Mistrzu jest Pan wielki nawet w stosunku do wrogów to imponujące i godne człowieczeństwo w pełnym wymiarze dziękuję i serdecznie pozdrawiam
Bardzo chętnie słucham Pana , szczególnie kiedy jest mowa o kimś Panu nieprzychylnym. Jeśli chodzi o Zygmunta Kałużyńskiego, pamiętam jako młoda dziewczyna że jako krytyk filmowy prezentował się w sposób co najmniej dziwaczny, trudno było traktować go zupełnie poważnie. Podziwiam w Panu to że nawet najtrudniejsze w kontakcie osoby potrafi Pan przedstawić w sposób całkiem przyjazny bądź wyrozumiały. Ja też podzielam taki punkt widzenia, ponieważ również wiem że człowiek złośliwy i agresywny jest po prostu nieszczęśliwy sam ze sobą i bardziej należy mu współczuć niż go potępiać.Panie Krzysztofie pozdrawiam Pana serdecznie.
Ciekawie nakreślona sylwetka bardzo kontrowersyjnego dziennikarza i krytyka. Od Pana można się uczyć jak formułować oceny ludzi, którzy nam szkodzą, obrażają publicznie bez deprecjonowania ich. To wszystko jest w Pana wypowiedzi o Zygmuncie Kałużyńskim. Brawo. ❤🎉
To była kontrowersyjna, polityczna SZMATA.
Uśmiechnięty krytyk, na którego obliczu zawsze błąkało się cierpienie. Tak go zapamiętałem.
Wyobrażam sobie skupienie i zainteresowanie studentów Pana Zanussiego na jego wykładach. Szczerze zazdroszczę. Sam już chyba wszystkie / na YT / wywiady wysłuchałem i wciaz szukam kolejnego.
Salomonowym wyrokiem
bo rozumienia wzrokiem
relatywnym potokiem
mnogich wspomnień .
Otokiem bez urazy
a najgłębszy .
Z elegancji dyplomacją
Zanussi Pierwszy !
Ja mam to samo, a niektóre wywiady to już słuchałem po kilka razy
@@maciosgrey9699 Ja również.
Uwielbiam pana Kałużyńskiego,autorytet ,wiedza , poczucie humoru i nietuzinkowa osobowość to był gość !!!!Kultowe słowa "...panie Tomaszu..." będę słyszał już zawsze
Panie Krzysztofie, ma Pan głos jak dzwon! Jako prezenter radiowy byłby Pan najlepszy!
Pan Krzysztof Zanussi był o włos od zostania radiowcem.
Poziom i wyglad krytyka Kaluzynskiego dzialala zawsze na Nas Polakow wykrztusnie !!!!
Pan prof . jak zawsze zadziwia super klasą , co potwierdzają wspomnienia o p. Kałużyńskim
Mówić o "śmiertelnym wrogu" z takim dystansem a nawet zrozumieniem ,graniczącym z podziwem na to trzeba być wyjątkowym, w tym ,,empatycznym do bólu człowiekiem - właśnie taki jest Pan prof. !
Jak zawsze najserdeczniej ,z ogromem szacunku i podziwu, pozdrawiam , w oczekiwaniu następnego spotkania.
Bardzo ciekawa opowieść pana Krzysztofa o Kałużyńskim, wiele dopowiadająca do tej wiedzy, którą mamy, bo o Kałużyńskim można było przeczytać sporo. Z dzisiejszej opowieści wyłaniają się subtelne niuanse charakteryzujące głębiej tę nietuzinkową postać. Bardzo mi się spodobało rozróżnienie czym jest " nuda odbiorcy" i "nuda obiektywna" (Kałużyński zarzucał p.Zanussiemu, że jego filmy są nudne).
Lubiłem "Perły z Lamusa" i opowieści, dyskusje przed filmem Zygmunta Kałużyńskiego i Tomasza Raczka. Zapamiętałem Pana Zygmunta jako człowieka, który potrafi bardzo ciekawie opowiadać. Zastanawiałem się za każdym razem jak rozpoczynał się program czy w końcu rozwali czołem stolik w studio. Pozdrawiam.
Ooo troszkę czuć zemsty za chyba jednak świetne "Krzysztof Zanudzi" 😊 Barwy ochronne to arcydzieło.
Odniosłem wrażenie, że Krxysztof Zanussi nie żywi wcale potrzeby zemsty na nieżyjącym od 20 lat krytyku. Przeciwnie, przedstawia różne barwy , także walki u Kałużyńskiego.
Potwierdzam, Barwy Ochronne to wybitny film a Zapasiewicz jest w nim genialny.
Kałużyński był erudytą i ekscentrykiem, ale uwielbiał błaznować, epatować skandalami, etc., pozował na - jak to się dawniej mówiło - „oryginała”. Miał zupełnie inny temperament, system wartości, światopogląd, a przede wszystkim „estetykę filmową” niż Zanussi. Kochał krwiste kino, więc nic dziwnego, że irytowały go kameralne, stawiające pytania o sens życia filmy Zanussiego, niemniej w cotygodniowej „tabelce 9 gniewnych ludzi” czasopisma „Film” dawał Zanussiemu - biorąc pod uwagę jego „awersję” do tego typu kina - wysokie noty.
W historii polskiego filmu po ’45 Zanussi ma miejsce w pierwszej 10 reżyserów. Zrobił wiele doskonałych filmów, które wywarły duży wpływ, na co najmniej dwa pokolenia Polaków. Należę do tego grona - jako licealista i student z wypiekami na buzi chłonąłem „Zanudziego” („Zanuddiego”) i wcale się nie nudziłem. Na świecie jednak nie został tak doceniony, jak jego koledzy Polański, Wajda, Skolimowski, Żuławski, a szkoda. Ale z drugiej strony może i dobrze, bo dzięki temu Zanussi nie spoczął na laurach i jego działalność pozafilmowa jest bardzo ciekawa. Cóż, de gustibus non est disputandum.
Dużo bym dał, żeby posłuchać tej prywatnej rozmowy „od serca” z przed lat, o której wspomina Zanussi.
I to się nazywa prawdziwa kultura wypowiedzi !
Tak można porównać lekko zaniedbanego kaktusa - stojącego na zakurzonym parapecie do bukietu kwiatów w wazonie .
Kultura wypowiedzi to znak firmowy pana Zanussiego. To fakt. Jest jednak w tej wypowiedzi nieco fałszu i wyraźny ton pobłażliwie-protekcjonalny. Brzmi to jakby nasz uznany Biskup-Reżyser pochylił się łaskawie nad niesforną owieczką ze swojej parafii, dowodząc tym samym jaki jest wspaniałomyślny dla małości tego, który go tak zawzięcie krytykuje.
"Dziękować Bogu!" Ojczyzna nasza to nie tylko przaśność,objawiająca się co miesiąc,pewnego dnia.Piękne słowa wypowiedziane ustami Wielkiego Intelektualisty.Najpiękniejszy opis krytyki tego krytyka.
Brednie, jz
Możesz się uspokoić?
Nie da się tutaj napisać dosadniej bo algorytm nie przepuści treści dlatego odpowiem ci w ten sposób, może tego mi nie ocenzurują...otóż wolę przaśność niż rządy namiestnika namaszczonego za odrą.
Wielki szacunek dla Pana Krzysztofa. Czapki z głów.
Na piśmie Pan do mnie nie utrafiał ("Polityka"), słuchać Pana - uwielbiam.
Mistrzu Zjadliwy: o takich jak pan moja Babcia mówiła - dziurki nie zrobi, a krew wypije.
Pan ZK reagował typowo - wdał się w romans z PRLem, a że nie umiał go pokochać prawdziwie, stąd wieczny dyskomfort, alergia na prawdę, odwagę w kinie, literaturze etc, stąd wynoszenie na piedestał hollywoodzkiej roboty. Proste, oczywiste reakcje
w konfrontacji z tym świętoszkiem, trzymałem zawsze stronę złośliwca K.
Pan Krzysztof mnie nie zanudził
WRESZCIE po latach tak wyraźnie zrozumiałem, skąd wzięła się po premierze "Czasu apokalipsy" tak nieprzychylna, w ewidentnym zamiarze "miażdżąca" recenzja Kałużyńskiego tego filmu, który mnie wówczas tak przecież zachwycił! Ech, było się młodym, to i naiwnym... :)
Oglądając czasem kanał Tomasza Rączka, często słyszałam wiele pochlebstw skierowanych do ś.p. Zygmunta Kałużyńskiego. Nic dziwnego, pan Raczek wiele mu ma do zawdzięczenia.
Pan Zanussi potrafi opowiadać o swoim krytyku ze stoickim spokojem z perspektywy czasu, ale trudno mi uwierzyć, że jego negatywna krytyka nie wywoływała wówczas u pana Krzysztofa żadnych emocji. Nie wiem, czy nawet teraz pan Zanussi jest zupełnie obojętny w stosunku do tej krytyki i jej autora. Potrafi pan jednak panować nad emocjami. Tak na prawdę, jaki był pana cel, kiedy zdecydował się pan mówić o panu Zygmuncie?
Panu Kałużyńskiemu podobała się "struktura kryształu". Pisał o tym filmie:
"Byłem na "człowieku z hong-kongu" z Belmondo: czego tam nie ma, aż się miga przed oczami i to we wszystkich kolorach - a jednak interesowałem się tylko umiarkowanie. Zaś patrząc na ten Polski film, na temat tak zwanego życia nijakiego, łapię się na tym, że jest mi się trudno oderwać. Skąd się to bierze?"
to tylko fragment oczywiście.
Dzięki, jakie jest źródło?
@@historiafilmu9591Książka "Kanon królewski: jego 50 ulubionych filmów".
Ale to "Zanudzi" było super 😂
Panie Krzysztofie… żeby Pan był tak ostry wobec innych kolegów i koleżanek. Jedno jest pewne - tym razem nie … zanudzi 😊😊😊
❤❤😊😊🎉🎉
Barwy ochronne część 2. Monodram. Występuje Pan Krzysztof "ale ja naprawdę nigdy nie miałem żadnej urazy do Zygmunta Kałużyńskiego × 30" Zanussi. Kurtyna. Klasa (pozostaje). Smuteczek (też).
on zapisał sie w pamieci jako sympatyczny staruszek ktory opowiadał ciekawie o filmach jego pasji
Ciekawe iw jakiś sposób potwierdzajace moje "gut fillings" z czasów (oby bezpowrotnie) minionych. Mam nadzieje ze kiedyś p. Tomasz Raczek sie wypowie....no nieważne juz. Czekam na kazdy odcineczek dywagacji p. Zanussiego z utęsknieniem 😊
Uznać przeciwnika właśnie jak pan Zanusii ...to się.PODOBAC ...musi 😁👍.No właśnie.... Potwierdza Pan, iż mimo wad , Zygmunt Kauzynski, był swojego rodzaju prekursorem CELEBRYTY ..bardzo jednak przypadającym do gustu oglądających go widzow , bo pobudzal WYOBRAŹNIĘ 😁 Dlatego bardzo chętnie się GO oglądało i słuchało, bo nawet jeśli przyjąć, że część rzeczy o których mówił, było tylko jego INTERPRETACJĄ..to jednak na tamte czasy bardzo się wyróżniał, na tle szarego PRL i bez dwóch zdań ma to zapisane w historii mediów i kultury 😁👍
.
.
.
Tu PIĘKNIE CI podziekuje Paula 🌷🌷za polubienie 😁🌹
Pan Zanussi jest artystą.
Swym działaniem przenika wszystko. Granic materii
nie zatrzymuje. Docieka.
W głąb ją nam emanuuje.
Konsekwencją wizji dokonuje,
gdzie każdy siebie poszukuje.
tym razem błąd, widzę u Pana zdenerwowanie i chce mu Pan przylozyc ALE biorę / lykam wszystko Kaluzynskiego i wszystko Pana co Pan wyrezyseriwal i mowi, a ZK swietnie mowil i pisal o filmach bardzo to wciagajace
Tekst Kałużyńskiego o "Strukturze kryształu".
Film Polski "Struktura kryształu" sygnalizuję, być może, wystąpienie nowego nurtu w naszym kinie. Na co od dawna oczekujemy. Film jest debiutem, co oczywiście nie musi oznaczać automatycznie pojawienia się nowości. Nawet przeciwnie, młodzi startujący w naszym filmie stosowali raczej taktykę doszlusowywania, to znaczy, występowali w tonacji modnej i uprawianej(nowa fala nadwiślańska, czyli kłopoty obyczajowe męsko-damskie w ramach fotografii nastrojowej). Uprawia się też debiut fajerwerkowy: by rzucał się w oczy. Krzysztof Zanussi, autor "struktury", nie zrobił ani jednego, ani drugiego. A przecież kto wie, czy wraz z nim nie wkracza do kina pokolenie, czyli ta nowa odświeżająca kategoria, której ducha wywołuje się od lat na próżno, by się objawił. Przychodzi on w formie niespodziewanej: dyskretnej. Może takie jest oblicze owej generacji wyglądanej, wzywanej od dawna, by nam powiedziała, co niesie ze sobą? Bo długo nie było słuchać nic, co by się jasno rysowało w tym względzie. Jako ostatni charakterystyczny "młody" przemawiał w kinie Skolimowski: było to wystąpienie wybuchowe("rysopis","walkower","bariera", wszystko w przeciągu póltora roku), z posłaniem mniej więcej takim: nie mamy miejsca w społeczeństwie, obijamy się na marginesie moralnym, cierpimy na kompleks wojny(że jej nie przeżyliśmy, zazdrościmy i czujemy się pomniejszeni). Tonacja była niespokojna, kokieteryjna i wyzywająca: na granicy anarchizmu, cokolwiek zarażona pozerstwem.
Jeżeli z kolei na podstawie "Struktury" wolno snuć jakieś wnioski co do kolejnej generacji, to wygląda ona na kompletne, antypodyczne zaprzeczenie tamtej. I również innych poprzednich. Już sam reżyser jest osobą odmienną. Zanussi nie ma jeszcze 30 lat, lecz stara się nie robić nic, co by rzucało się w oczy. Jest poważny, pogodny, nosi okulary, nie mówi nic jaskrawego i sprawia wrażenie, że zależy mu na tym by go nie zauważono. Aktor który z nim współpracował tak o nim mówi: "Zupełnie inny styl niż nasi reżyserzy. Żadna kurtka zamszowa z zamkiem błyskawicznym, żadna czapka z daszkiem celuloidowym albo tuba z mikrofonem oraz ryki na planie. Tutaj inny świat: reżyser w krawacie, marynarce, ogolony i z życzliwym uśmiechem, cierpliwie wyjaśnia czego sobie od nas życzy".
"Nowa generacja techniczna". Czyżby to o nich chodziło? Bo ostatnio weszli na widownię: bez rozgłosu, bez manifestu, nie lansując mody. "Są już nawet dyrektorami" - mówi ktoś do mnie. Co inni, starsi, z pokolenia Cybulskiego, niedbali, malowniczy, z zacięciem awanturniczym - albo owi jeszcze starsi, straceńcy z barykad warszawskich - odnoszą się do owej ostatniej fali podejrzliwie, z odcieniem wzgardy("nie mają romantyzmu") i nawet lęku("z tą swoją rzecziwością: zjedzą nas na zimno"). Czy jednak na pewno o nich chodzi, z okazji "struktury"? Chyba tak, i nawet więcej, o Was, tak jest, o Was, kochani Czytelnicy "Polityki"!
Bo oto co mówi sam reżyser: "Robiłem ten film z myślą o tym kręgu osób, które czytają Politykę, o młodej inteligencji naukowej i technicznej". Zaś w jego ustach deklaracja podobna ma inne znaczenie, niż gdy ją wygłasza(zaś często się coś podobnego słyszy) jakiś notoryczny artycha kinowy, z tych co to zawsze siedzieli za kamerą, a tematów szukają w "Życiu Warszawy". Zanussi przyszedł do kina skądinąd: najpierw przez 5 lat studiował fizykę i uzyskał absolutorium; potem wziął się do filozofii. To, co słyszymy w "Strukturze" o budowie materii oraz na temat pojęcia nieskończoności u myślicieli starożytnych i dzisiejszych - mimo, że są to urywki rozmów uproszczone - to wywodzi się z przygotowania, jakie ma reżyser. Zaś kino to był trzeci rozwojowy etap jego drogi życiorysowej, tak że gdy Zanussi mówi o swoim filmie jako skierowanym do nowej generacji technicznej, to nie dlatego, że "podejmuje zamówienie, bo opinia wzywa" (tak zazwyczaj uzasadniają fachowcy z branży: wybór problemu zaangażowanego - oni, którzy potrafią wszystko), ale dlatego, że jest to, po prostu jego własny temat.
Jest on zaś zaskakująco prosty(ale tylko z pozoru, jak się zaraz okaże). Można go opowiadać w następującym zdaniu: "Kolega z politechniki, który zrobił karierę naukową, odwiedza drugiego kolegę, który zaszył się na prowincji i usiłuje namówić go, by poszedł w jego ślady; nie udaję mu się to". To wszystko. Film składa się z rozmów w tonie potocznym, w mieszkaniu na prowincji, gdzie nic się nie dzieje. Nikt nie podnosi głosu ani razu i główny moment ożywienia zdarza się, gdy mąż i żona dla śmiechu rzucają w siebie poduszką. Akcja rozpoczyna się przybiciem przyjaciela, który zamierza przekonać Jana, by przeniósł się do miasta, kończy się zaś jego odjazdem, po wielu bezskutecznych nagabywaniach: czyli z końcem filmu jesteśmy w tym samym miejscu co na początku.
Jest to swego rodzaju antydramaturgia. Wydaję się jakby reżyser rozmyślnie unikał możliwości, jakie dałoby się rozwinąć z tematu. Bo gdyby dostał się on w ręce filmowca standardowego, nie odmówiłby on sobie, oczywiście, efektów wzmacniających widowisko. Przede wszystkim przeciwstawiłby charaktery: jeden byłby blondynem o profilu szopenowskim, energiczny, agresywnym, popisowym zdobywcą świata, drugi krępym brunetem twardo wrosłym w ziemię korzeniami... Nic z tego w "strukturze"; Marek i Jan są podobni do siebie, obydwaj o powściągliwym uśmiechu, obydwaj wyrażający się ostrożnie - zaprzeczenie konfliktu! Widz potrzebuje niejakiego czasu, by ich odróżnić. Gdyby autor traktował swój film symbolicznie(ale nie traktuje), moglibyśmy przypuścić, że idzie tu o dwie strony tej samej osobowości. Ale nie: idzie po prostu o dwóch ludzi z tej samej generacji, z tego samego kręgu, o tej samej umysłowości - z tym, że jest moędzy nimi różnica wewnętrzna i ona to jest motorem starcia, nie miej istotnym, niż gdyby było przeciwni sobie jak ogień i woda. Przepraszam: bardziej istotnym, bo właśnie to, co jest odmienne w dwóch ludziach o podobnym losie, jest dopiero uderzającym problemem moralnym, lecz o tym za chwilę.
Ale idźmy dalej tropem ewentualnego szablonowego wyrobu kinowego. Jan jest żonaty, Marek nie: czy Anna znudzona monotonią prowincji, nie powinna zakochać się w tym efektownym przybyszu? Muszę przyznać, że oczekiwałem czegoś podobnego: ach, te przyzwyczajenia widza, który oglądał za dużo filmów! Ale zawiodłem się: ani cienia romansu. Anna zresztą jest szara, nieefektowna, niechętnie wysuwa się ku przodowi... wszystko inaczej niż "być powinno"! Wygląda na to, że reżyser z niejakim uporem sam sobie wytrąca z ręki możliwości zabawienia. A jednak, rezultat jest paradoksalny: "struktura" jest filmem wciągającym. Byłem właśnie na "człowieku z hong-kongu" z Belmondo i Urszulą Andrews: czego tam nie ma, aż się miga przed oczyma i to we wszystkich kolorach - a jednak interesowałem się tylko umiarkowanie. Zaś patrząc na ten Polski film, na temat tak zwanego życia nijakiego, łapię się na tym, że jest mi się trudno oderwać. Skąd się to bierze?
Szukajmy więc wyjaśnienia. Być może, mimo całego ascetyzmu, a kto wie, czy właśnie nie z tego powodu, na plan pierwszy wysuwa się pytanie, czy Jan da się przekonać i wyjedzie, czy też nie: ponieważ jest to jedyny problem, który tu został "wypreparowany do nagiej kości", niewykluczone, że działa on z podwójną siłą. Wzmacnia go zaś to, co można by nazwać zagadką psychologiczną. Jest to po trosze jak że współczesną powieścią kryminalną: dawniej suspens polegał na pytaniu, kto zabił. Dzisiaj w romansach "czarnych", znamy od początku zbrodniarza i oglądamy przestępstwo jego oczyma. A jednak podniecenie jest nie mniejsze niż w dawnym kryminale szaradowym: bo to, co nas pasjonuje tym razem, to jest tajemnicą charakteru zabójcy, jest w nim nieprzejrzystość, którą chcielibyśmy wyjaśnić, tym więcej niż stopniowo, w miarę rozwijania się obserwacji, przekonujemy się, że mamy z nim coraz więcej wspólnego... Może to stwierdzenie wygląda niespodziewanie, ale "struktura" ma coś z takiego kryminału.
Bo dobre kino zawsze ma coś z kryminału. Niezależnie od tego, jak bardzo byłoby wstrzemięźliwe, eliminujące, ambitne. Bo znowu z drugiej strony "struktura" jest spokrewniona - co wygląda na następną osobliwość - ze współczensym kinem nowej fali. Kierunek ten, jak wiadomo, podejmuje z uporem tematy, w których "nic się nie dzieje", powstaje antyfilm, zaś widzowie przebąkują o pretensjonalności i mistyfikacji. Jednak artyści nowofalowych z uporem nie chcą zrezygnować: sądzą, że są na dobrej drodze. O co im chodzi? Z okazji każdego następnego filmu, przedstawiającego wkręcanie śruby w ciągu dwóch godzin, jego autorzy powtarzają swoje credo, mniej więcej takie: " Nie chcemy cyrku: o to w kinie najłatwiej. Gdy na ekranie dużo się dzieje, widz wodzi wzrokiem za tym miganiem. Gdy rusza się mało, widz sam szuka ruchu, staje się uważny, patrzy z kolei w siebie, zastanawia się, kontempluje".
Otóż trzeba trafu, że Zanussi w "strukturze" wykonał ten program, bynajmniej się za nim nie uganiając. Jego film bowiem nie ma nic z innych efektownych chwytów montażowych, mieszania czasów, skrótów skojarzeniowych itp., stosowanych przez kino modne ostatnio. "Struktura" jest filmem realistycznym, opowiada chronologicznie jedno po drugim, wyczerpuje każdą scenę, jak to zwykło robić klasyczne kino narracyjne. Można więc powiedzieć, że osiąga cel estetycznej "nowej fali" środkami tradycyjnymi.
Wszystko to w sumie tłumaczy, od strony sztuki, skąd wzięło się skuteczne działanie filmu i jego oryginalność. Jednak jego walor najważniejszy i decydujący to jest sam temat. Może nasilniejszą stroną filmu jest sposób, w jaki został on postawiony: od wewnątrz, sam w sobie bez ozdobników, na tle najbardziej potocznej polskiej sytuacji codziennej. Dawno już w naszym filmie nie było klimatu tak autentycznego jak prowincja w "Krysztale", z owym typowym domem o niskim pułapie w wiecznym półświetle, atmosferze, którą spotyka się w Kieleckim, Radomskim czy Lubelskim(fotografia: Stefan Matyjaszkiewicz). Problem, jest to samo sedno naszego życia. Dlaczego decydujemy się wykonać tę, a nie inną pracę, takie a nie inne zadanie życiowe, zostać tu, a nie jechać przed siebie? Ile jest w takim postanowieniu powołania, ile konieczności, ile wreszcie - podświadomości? Wszystkie te pytania "struktura" szkicuje, może po raz pierwszy w naszym kinie w sposób odpowiedzialny. Jeżeli autor "struktury" i jego film rzeczywiście reprezentuje pokolenie, to wypadnie stwierdzić, że jemu to dopiero i nareszcie przypadło w udziale spróbowanie sztuki, której potrzeba dręczy nas od lat: jest to pierwszy polski film o pracy, powiedzmy nawet: produkcyjniak, proszę bardzo, niech będzie: ale psychologiczny.
Polityka 43/1969
Super, dziękujemy za zamieszczenie tej recenzji. Bardzo ciekawe!
"Ktoś, kto się nudzi, jest głupi po prostu." Świetna, inteligentna riposta p. Zanussi :).
Ale Pan mu dołożył
Bardzo wyważona ocena kogoś , kto na szacunek nie zasłużył.
"ZANUSSI Krzysztof - syn swojej mamusi
Robi film o Kolbem. Do Oświęcimia przewieziono już niezbędne wyposażenie planu zdjęciowego
w postaci klęcznika z napisem: reżyser."
Urban - Alfabet (nomen omen), jz
Ten filmik powinien nosić tytuł: "Zanussi o Kałużyńskim, czyli jak dać komuś w mordę w białych, perfumowanych rękawiczkach".
"trochę licencjonowany opozycjonista", Panie Zanussi, większość swoich filmów zrobił Pan za kasę komunistów, przeciw komunie. Jak to nazwać? Do wyboru dwie odpowiedzi:
a. licencjonowany opozycjonista
b. listek figowy
jz
Wystrczy przeczytac opinie Termanda w jego pamietnikach, mowi mniej wiecej to co Pan powiedzial. Moge sie z Panem zgadzac albo nie . ale bardzo uwaznie Pana slucham.
Nie mylić z kałożercą.
wrazliwiec o wrazliwcu , dobrze ze zawsze sa zbuntowane nietuzonkowe niezywykle odmienne osoby tacy ludzie pokazuja swiat z innej perspektywy, dzis panKaluzynski wysmialby holownie nitrasow ,itp kreatury oraz tecze LGBT i trzaskowskiego znajac jego przesmiewczosc i czarny humor , inni ludzie ina kultura slowa , a tak naprawde to KLASA ,DZIS TO WIDAC LEPIEJ , a co do lewicy na zachodzie jest zupelnie innym glosem niz polska lewcia kawiorowa , tam lewica widzi wyzysk dokladniej i dlatego tak wielu pociaga u nas to zwykle zajecie cwaniakow by dobrze zarobic i sie nie narobic , marks by ich wszystkich przegonil bo to tylko udajace lewice salonowe lwy i ludzie od osmiorniczek w restaracyjkach brukselek i paryzew
Komentarz Raczka ...by się przydał :)