Lavaredo Ultra Trail by UTMB 2024 120km 5800m UP

Поділитися
Вставка
  • Опубліковано 7 лип 2024
  • La Sportiva Lavaredo Ultra Trail już dawno widniało na liście moich marzeń, ale nie łatwo się tam dostać. W tym roku fortuna była przychylna i udało się w losowaniu. Interesował mnie tylko koronny dystans, czyli 120km i 5800m przewyższenia, bo jako jedyny w pigułce ukazuje piękno Dolomitów.
    Przygotowania były długie i żmudne, ale za sprawą planu treningowego Marcina Świerca stopniowo się poprawiałem. O przygotowanie motoryczne dbał na miejscu Piotr Śleboda i taki system się świetnie sprawdzał. Na 2 miesiące przed biegiem byłem w życiowej formie, nigdy wcześniej tak nie biegałem i... nagle zaczęły się bóle mięśniowo - stawowe, które eliminowały możliwość mocniejszych jednostek. Kondycja słabła, a co gorsza było coraz gorzej i fizjoterapeuci nie pomagali. Na miesiąc przed startem już ledwo chodziłem, a bieganie było męczarnią. Marzenia odpływały !!!
    W akcie desperacji, szukając przyczyny zrobiłem rezonans kręgosłupa i wynik był zatrważający. Przy moich schorzeniach nie powinienem biegać, a już o górach zapomnieć. Opłacony start, hotel i miesiące przygotowań miały pójść na marne. Nie poddałem się i we własnym zacząłem ćwiczenia dedykowane mojej diagnozie. Po tygodniu było lepiej, po 2 tygodniach biegałem, a po 3 zdecydowałem, że stanę na linii startu i niech się dzieje co chce.
    Efekt możecie zobaczyć na filmie, ale ukończyłem bieg w niezłej kondycji i zostałem finisherem najdłuższego dystansu.
    Bieg jak każde ULTRA miał swoją dramaturgię, ale o dziwo kręgosłup nie był to przeszkodą.
    Mój organizm słabo znosi nagłe i duże zmiany wysokości, więc zaplanowałem jeden nocleg na wysokości ok 1500m n.p.m., chociaż jedna noc to jest bardzo mało. Niestety na więcej nie mieliśmy czasu. W podróż do Włoch wybraliśmy się we czwórkę : moja ukochana żona i zarazem support, Leszek (świetny fotograf zakochany w biegach górskich), Grzegorz (wytrawny Ultras poznany na krótko przed wyjazdem przez FB) oraz ja. Obaj z Grzegorzem mieliśmy się zmierzyć z trasą poprowadzoną przez najpiękniejsze zakątki Dolomitów.
    Celowałem z wynikiem w ambitne 20h, ale bałem się jak będzie znosić to mój kręgosłup. Do Misuriny (42km) dotarłem nad ranem i można było nieźle zmarznąć. NIc nie zapowiadało późniejszych upałów. Początek był bardzo zachowawczy, oszczędzałem siły i do 50 km biegłem na luzie, ale nie było różowo, krótko po starcie zaczęły się problemy żołądkowe i w miarę dystansu narastały. Eskalacja jelitówki była między 50, a 67 km. Piękny, kilkunastokilometrowy zbieg, można było cisnąć, a ja co chwila musiałem się zatrzymywać z bólu. Nie poddałem się i dotarłem do przepaku i to był punkt zwrotny. Od tego momentu dolegliwości słabły. Znów można było cieszyć się biegiem i widokami. Ula z Leszkiem byli prawie na wszystkich punktach, dbali o mnie i wszystko co potrzebowałem było na miejscu, prawdziwy komfort. Krótko po mnie na punkty wbiegał Grzegorz, który przy okazji też załapał się na support. Na 78km popełniłem błąd i zabrałem za mało jedzenia, izo i elektrolitów. Wiedziałem, że czeka mnie 22km pod górę, a po drodze nie ma żadnych punktów odżywczych, ale myślałem, że szybciej pokonam ten odcinek. Niestety odcinków biegowych było niewiele, upał (33 stopnie w cieniu), a większość trasy to otwarta przestrzeń i piekące słońce. Ratowało moczenie czapki. Zapasy jedzenia i elektrolitów się szybko skończyły, a do punktu było baaardzo daleko i baaardzo stromo. Wody było pod dostatkiem, ale woda wypłukuje z organizmu sód i potas tak niezbędny do wysiłku. Słabłem z każdą minutą, a trwało to w nieskończoność. Na punkcie odżywczym w Col Galina (98km) zabawiłem dłużej, wiedziałem, że muszę uzupełnić braki. Jednak zanim organizm przyswoił jedzenie i elektrolity byłem słaby i tylko brnąłem do przodu. Na 105 km mocy jeszcze nie było, więc wziąłem żel energetyczny, których nie lubię i mam je zawsze tylko jako ostatnią deskę ratunku. Powoli siły wracały, ale ten etap trasy był bardzo wymagający technicznie.
    Na ostatnim 9 km zbiegu policzyłem, że jest jeszcze szansa na 20h i zaczęła się walka z czasem. Pierwsze 5km zbiegu to pionowe ściany z kamlotami, korzeniami i sypkim materiałem skalnym odjeżdżającym spod stóp. Dla odmiany pojawiało się śliskie błoto. Czwórki cierpiały, ale walczyłem o każdą sekundę. Dwa razy stopy niebezpiecznie nadwyrężyłem w stawie skokowym, więc trochę odpuściłem. Wizja skręconej kostki na 4 km przed metą to byłby bardzo czarny scenariusz. Ostatnie 4 km było łatwiejsze i bardzo biegowe, choć okazało się, że nie tylko w dół. Tu się dopiero napędziłem, wyprzedzałem innych zawodników i gnałem po upragnione 20h. Na ostatnim kilometrze tempo schodziło poniżej 4min/km, ale to już były emocje. Mój czas to 19:59:32 !!!
    W międzynarodowej stawce zająłem 294 miejsce na ponad 1600 startujących. Grzegorz był krótko po mnie na mecie i obaj w pełnym zdrowiu cieszyliśmy się z ukończenia biegu. Na mecie wielu europejskich biegów górskich nie ma medali, za to każdy Finisher otrzymuje markową, dedykowaną kamizelkę, którą może z dumą nosić !!!
  • Спорт

КОМЕНТАРІ • 5