Przeżyłem kiedyś osobiście bunt załogi. Było to za czasów PRL na MS Ziemia Mazowiecka (24 000 DWT, długość 191 m). W roku 1968, więc ledwo rok po zwodowaniu statku, gdy byłem jeszcze licealistą, zaokrętowałem się z rodzicami i braćmi w Genui jako pasażerowie. Wówczas było to możliwe w ramach kilku wolnych kajut pasażerskich. I z przerwami na załadunek w Odessie wróciliśmy na morze Sródziemne i przez Gibraltar dopłynęliśmy do Rostocku, wówczas w NRD. Taka podróżnicza przygoda. Otóż zanim weszliśmy na statek, z powodu strajków portowców we Włoszech stał on dwa miesiące zablokowany w Genui. Czasy były wówczas inne, inna waluta, i już gdy wchodziliśmy na statek kapitan uprzedził, że ma problemy z załogą. Poszło o kuchnię. Cookowi kończyły się zapasy w zamrażarkach i lodówkach i monotonne jedzenie było, słusznie zresztą, nie w smak załodze. A kapitan zwyczajnie nie miał już w kasie statku dewiz. Coś tam podratował go polski konsul, ale też nie mógł za dużo. My jako pasażerowie rzecz jasna przebywaliśmy w części dla oficerów, i w mesie oficerskiej. Jeszcze przejściem przez Gibraltar kapitan musiał wręcz zablokować przejście pomiędzy strefą dla marynarzy a częścią oficerską. I jedynych marynarzy, jakich mogliśmy widzieć to były osoby na wachtach na mostku. A na dole statku wrzało. Zatrzymaliśmy się na redzie w Gibraltarze, i tam kapitan dokupił trochę świeżych owoców, czyli same cytryny. Ja z bratem mieliśmy ubaw, bo co nam tam, gdy po każdym posiłku, prawie identycznym każdego dnia, dostawalismy po kilka cytryn. Wtedy też nauczyłem się jeść cytryny jak zwyczajne owoce, i mam to do dzisiaj. Ale na Biskajach bunt rozgorzał na dobre. Marynarze próbowali sforsować zabarykadowane przejście, pobili też cooka. Kapitan zdołał jakoś ich uspokoić, może obiecał extra premie, tego nie wiem, i jakoś dopłynęliśmy do Rostocku, uniknąwszy wysadzenia nas w szalupie pośrodku Biskajów. Nie pamiętam nazwiska kapitana, ale mógłbym odszukać, gdyż po powrocie do Gdyni odwiedzaliśmy go w domu, a raczej jego córkę, w której mój starszy brat się zadurzył. Pozdrawiam
Dzień dobry - dziękujemy za nowy odcinek :)
Przeżyłem kiedyś osobiście bunt załogi. Było to za czasów PRL na MS Ziemia Mazowiecka (24 000 DWT, długość 191 m).
W roku 1968, więc ledwo rok po zwodowaniu statku, gdy byłem jeszcze licealistą, zaokrętowałem się z rodzicami i braćmi w Genui jako pasażerowie. Wówczas było to możliwe w ramach kilku wolnych kajut pasażerskich. I z przerwami na załadunek w Odessie wróciliśmy na morze Sródziemne i przez Gibraltar dopłynęliśmy do Rostocku, wówczas w NRD. Taka podróżnicza przygoda.
Otóż zanim weszliśmy na statek, z powodu strajków portowców we Włoszech stał on dwa miesiące zablokowany w Genui. Czasy były wówczas inne, inna waluta, i już gdy wchodziliśmy na statek kapitan uprzedził, że ma problemy z załogą. Poszło o kuchnię. Cookowi kończyły się zapasy w zamrażarkach i lodówkach i monotonne jedzenie było, słusznie zresztą, nie w smak załodze. A kapitan zwyczajnie nie miał już w kasie statku dewiz. Coś tam podratował go polski konsul, ale też nie mógł za dużo. My jako pasażerowie rzecz jasna przebywaliśmy w części dla oficerów, i w mesie oficerskiej. Jeszcze przejściem przez Gibraltar kapitan musiał wręcz zablokować przejście pomiędzy strefą dla marynarzy a częścią oficerską. I jedynych marynarzy, jakich mogliśmy widzieć to były osoby na wachtach na mostku. A na dole statku wrzało.
Zatrzymaliśmy się na redzie w Gibraltarze, i tam kapitan dokupił trochę świeżych owoców, czyli same cytryny. Ja z bratem mieliśmy ubaw, bo co nam tam, gdy po każdym posiłku, prawie identycznym każdego dnia, dostawalismy po kilka cytryn. Wtedy też nauczyłem się jeść cytryny jak zwyczajne owoce, i mam to do dzisiaj. Ale na Biskajach bunt rozgorzał na dobre. Marynarze próbowali sforsować zabarykadowane przejście, pobili też cooka. Kapitan zdołał jakoś ich uspokoić, może obiecał extra premie, tego nie wiem, i jakoś dopłynęliśmy do Rostocku, uniknąwszy wysadzenia nas w szalupie pośrodku Biskajów. Nie pamiętam nazwiska kapitana, ale mógłbym odszukać, gdyż po powrocie do Gdyni odwiedzaliśmy go w domu, a raczej jego córkę, w której mój starszy brat się zadurzył.
Pozdrawiam
To komentarz jest dodany dla mamony!
Dziwna sytuacja, prawie jak z Pacyfiku